poniedziałek, 10 czerwca 2013

Pacyfista Kot

- Słuchaj, ja nie mam czasu teraz! - wydyszała mi Blue w słuchawkę.
- A coś ty taka zziajana?
- Bo kot do mnie gada, no.

Nie powiem, przytkało mnie.

- Że kot gada to rozumiem, ale dlaczego jesteś zziajana? W berka się bawicie,
czy co?
- Zasadniczo to w chowanego, jak już koniecznie chcesz wiedzieć.
- A kto się chowa? - nie mogłam sobie darować docinka.
- No zgadnij? Czekaj moment, bo mnie woła.

Usłyszałam jak leci ze mną - dosłownie - bo zabrała telefon ze sobą, i jak czule przemawia do kota:

- A gdzie kotecek się schował? Ciooo?
- Miaaaau - odpowiedziało coś, ewidentnie głosem kota.
- A może jest za zasłonką?
- Miauuuuuu...
- Nie ma kota! Hmmm... a może jest za drugą? Halo!
- Ciebie pogięło?
- Spokojnie. Jasne, że jest za tą pierwszą, ale strasznie go jara jak jestem gapa.
- Koty generalnie jara nasza gapowatość. Zwłaszcza w temacie mięska.
- Mięska? - nie załapała Blue
- Owszem. Jak jesteś gapa, to zostawisz takowe bez opieki. A kotek będzie wiedział, co z nim zrobić.
- Masz na myśli, że jest on wtranżalający? - uradowała się, choć nie wiem z czego.

Nie wiem z czego, bo zadzwoniłam... aby opowiedzieć jej, co Melania uczyniła z wołowiną, którą spuściłam z oka na całe pięć minut. Nie to, żebym żałowała kotu. Ale wołowina była na bitki. A kot do bitki postanowił nie dopuścić. Bo to taki kot pacyfista, o.  


niedziela, 9 czerwca 2013

Dziwaczka

Blue siedziała przy stoliku w Wok'u, a w oczach miała obłęd.

- Marność! - zagrzmiała, kiedy dosiadłam się do niej.
- Co jesz?
- Marność nad marnościami i wszystko marność, o! - zagrzmiała głośniej znad (chyba) kaczki.

Siedzący przy sąsiednim stoliku Murzyni, dyskretnie obejrzeli się.

- Jeśli rozumieją po staropolsku, to potraktują to jako przestrogę i wyjdą bez konsumpcji - zauważyłam uradowana.

Swoją drogą Murzyni w Wok'u? Nie! Nie jestem rasistką czy coś. Ale wyglądali dość egzotycznie. Tymczasem Blue zawisła. Dosłownie i w przenośni, bo zagapiła się przed siebie z rozchyloną paszczą i jakimś szaleństwem w oku. I się nie chciała odwiesić.

- Te, Ofelia - dźgnęłam ją pałeczką - tu baza!
- Co? A... no kaczkę wzięłam. Kaczkę jem - wymamrotała jak mantrę.
- To ją może jedz, tę kaczkę, a nie gapisz się na innych pożeraczy. Coś ty dziś taka.... zawiesista?
- A bo jakoś tak zobaczyłam się z Czejenami. I szczerze, to tego jednak nie widzę.
- Z jakimi Czejenami? I co mają do tego, na litość, Indianie?
- No właśnie nic nie mają, dlatego nie widzę - stwierdziła i zapchała się ryżem.

Teraz dla odmiany zawiesiłam się ja. Kombinowałam zawzięcie i w tę i wewtę.
I ni grzyba mi chińska kaczka do amerykańskich Indian nie pasowała. A już na pewno nie w kontekście marności.

- Nie pasuje - oznajmiłam wreszcie.
- Co nie pasuje? - zainteresowała się uprzejmie.
- Ta kaczka z Czejenami.
- A ty jeszcze o tym? - zdziwiła się szczerze moja przyjaciółka.
- A ty nie?
- Tak se myślę... Może by jeszcze na lody?
- O nie kochana, bo wejdziesz na Eskimosów. Już mi wystarczy czejeński Chińczyk.



wtorek, 4 czerwca 2013

Ziew

Wisiałyśmy na telefonie, raz po raz ziewając w słuchawkę.

- Sorry, że tak ziewam. Po nerwosolu. Ty?
- Ja ziewam z melancholii.
- Achaaaa... - ziewnęłam przeciągle.
- Nooooo... - potwierdziła ziewnięciem Ola.
- To co? Idziemy spać?
- No trzeba.

I ziewałyśmy dalej. Takie dobre pół godziny ziewania.

- A melancholię masz z kota?
- Gdzie tam. Melancholię to ja czerpię z miłości.
- Z miłości ziewasz zatem?
- Noooooo...
- Aż taka nudna? Nigdy się nie zakocham!
- Kłamczucha!
- Zasadniczo ziewam, bo jestem niedotleniona.
- Z miłości?
- Z miłości to niekoniecznie, bo zaliczyliśmy dzisiaj wszystkie parki Warszawy chyba. Chociaż trochę też. Bo czasem jak cię przydusi, to i oddychać się nie da - zachichotała.
- Achaaaa....
- Ileś ty tego nerwosolu wzięła?
- A nie wiem, bo ciemna butelka.
- Ciągnęłaś z gwinta?! To powinnaś motylki widzieć albo światełka, jak sobie tak chlapnęłaś od serca.
- Zasadniczo to od babci chlapłam.
- A w ogóle to po ci nervosol? Z miłości?
- Ta... do dziecka...
- To może lepiej chodźmy spać - zadecydowała Ola ostrożnym tonem dzieciofoba.

I poszła.
Idę i ja.

niedziela, 2 czerwca 2013

Mumia?

Drzwi otworzyła mi mumia, machając nerwowo ręką. Żebym wchodziła.

- To ty? – zapytałam niepewnie.
- A kto? Mumia?!

Ola była poirytowana. Było to widać wyraźnie, nawet przez metry owijającego ją... czegoś.

- Fakt, mumii w turbanie nie widziałam. Coś ty na siebie założyła?
- Odczep się! – powiedziała uprzejmie – Ręcznik.
- Że niby to jest on?
- Duży trochę, wiem. Nie zauważyłam, że wyjęłam plażowy płaszcz kąpielowy.
A jak macałam w ciemno z wanny, to już było za późno na cokolwiek innego.
- I to cię tak, niech no pomyślę... wyprowadziło z równowagi?
- Co? Że się owijać musiałam, żeby się nie zabić? No też. Ale właściwie i naprawdę, drogerie...

Zasępiła się i zapatrzyła przed siebie. A ja zapatrzyłam się w nią. Z niekłamanym zachwytem.

- Nie mów mi, że leciałaś w tym do drogerii, bo ci zabrakło szamponu...

Wizja mumii rodem ze Scooby Doo pędzącej do Natury ulicami Warszawy, podziałała na mnie tak sugestywnie, że przez dłuższą chwilę piałam jak młody kogut, oparta o framugę. Nie dało rady. Skończyłam w kucki.

- Śmieszy cię to? - warknęła.
- No... - rękawem otarłam łzy - weź miej trochę litości dla mojego tuszu. Nie jest wodoodporny.

Popatrzyła na mnie z prawdziwą nienawiścią:

- Na bóstwo się robię - oświadczyła.
- A ja myślałam, że balsamujesz zwłoki i z rozpędu zaczęłaś swoje. Powiesz mi
o co...  z tą drogerią?
- Bo to jest niesprawiedliwość społeczna. Te drogerie. A w zasadzie płciowa.
Ty policzyłaś kiedyś ile musisz specyfików, mazideł i innych pierdół użyć, żeby się wykąpać i potem wysmarować? - wybuchła.  
- Że co?! - pomyślałam, że nie wierzę.
- Właśnie dziś policzyłam. Dziewięć wyszło!
- A ty co? Kleopatra?
- Weź nie bądź sadystyczna...
- Jak bym była sadystyczna to bym powiedziała, że Konstytucja gwarantuje
po równo...
- A gówno!
- ... a najmniej jednakowoż po równo, to mają (jak by nie patrzeć) faceci. Bóg jednak była Kobietą! - dodałam z przekonaniem.
- Gdyby Bóg była Kobietą, to nie musiałabym o... tego wszystkiego tu... i w ogóle...
i dla niego...

Przez chwilę wsłuchiwałam się w ten popis zdolności oratorskich. Popatrzyłam na to smutne dzieło stojące przede mną, owinięte w... coś, z ogórkiem pod okiem, bo drugi gdzieś odpadł, rękawiczkami na parafinie i jakąś łososiową maską o zapachu malin. A potem popatrzyłam na narzucony szlafrok w obawie, że ma pod nim jaką folię kuchenną. Nie było. Odetchnęłam z ulgą. Usiadłam i naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć, żeby jej było miło.

- Znaczy się tego... randkę masz?

Na początek dostałam turbanem.


sobota, 1 czerwca 2013

Cała Polska czyta!

- Kulawo mi dziś - powiedziała Ola, gapiąc się przed siebie.
- Pogoda - mruknęłam, bo i mnie kolorowo nie było.
- Robimy coś?
- Tylko co?

Pomyślałam, że dawno już nie było mi tak obojętne, co będę robić. I że w zasadzie obojętne jest mi również, że jest mi to obojętne.

- Czy jest ci obojętne? - zapytała Ola, jakby odgadując moje myśli.
- No - nie wysiliłam się - w sumie do biblioteki miałam iść...
- Po co?
- Kupić guziki do kurtki. Po co się chodzi do biblioteki? - poirytowałam się.
- Po Grey'a Ano! - zarechotała Ola.
- Porządne biblioteki takich książek nie mają, wiesz? Tak powiedziała bibliotekarka.
- Żartujesz, prawda? - zamrugała z niedowierzaniem.
- A skąd! Ostatnio jakaś kobiecina zapytała nieśmiało, półszeptem czy mają. Ewidentnie się wstydziła, że pyta...
- Też bym się wstydziła, że czytam!
- Ale ona się wstydziła już na etapie zamiaru, że tak powiem.
- No widzisz? Jeszcze nie czytała, a już się wstydzi! To potęga reklamy dopiero...
- Podobno kierownik zadecydował, cytuję "To jest porządna biblioteka i w naszej bibliotece takich książek nie będzie!"                   
- Chwalebnie. Znaczy, on przeczytał... że wie o czym decyduje? A ty po co tam poszłaś właściwie? Postanowiłaś się odchamić?
- Takie było założenie.
- Rozumiem, że wyszło jak zwykle... skoro jesteś z siebie zadowolona?
- Ty Olka nie budź demona, co?
- Wiedziałam! Na pewno wywołałaś jakiś skandalik! - zawołała, celując we mnie palcem wskazującym.
- Ja tylko zadałam pytanie...
- Kontynuuj...
- ...czy może mogliby pójść na kompromis i sprowadzić od razu tę część, w której Grey się żeni, ma dzieci i prawie po bożemu...
- ...żyje?
- ...robi to!

Zaczęłyśmy się śmiać. Jest z czego. Bo od kiedy o tym, co powinny czytać kobiety, decyduje łysiejący starszy pan, który przypuszczalnie już nie może... doczytać bez szkieł do końca? Nie to, żebyśmy tej miałkiej  lektury broniły. Ale może była to jedyna w historii szansa na dobre wyniki w statystykach dla akcji  "Cała Polska czyta"...


piątek, 31 maja 2013

Pięknie!

- O mateczko... - jęknęła Ola w drzwiach i zastygła.

Szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie zdziwiło. Nie dalej jak dwie godziny temu zastygłam ja sama. Z tą różnicą, że mój jęk był mniej cenzuralny i wcale nie był jękiem.

- O mateczko... - jęknęła Ola ponownie, i usiadła.

Usiadłam i ja.

- Będziesz mi tak mateczkować, czy opowiesz jak było na tym grzesznym
wypadzie donikąd? - zapytałam, aby nieco odwrócić jej uwagę.
- O ma...
- ...teczko, tak! To już ustaliłyśmy! Spoliczkować cię czy sama się ogarniesz? - zaproponowałam uprzejmie.
- Ja sama. Nie bij. Tłumacz. Możesz możesz mi powiedzieć co to jest...
to... takie to? - wyciągnęła paluch w moim kierunku.
- Włosy.
- Ja widzę, że nie kapcie! A czyje one są? Te włosy?
- No moje przecie...
- Ha! Peruke kupiłaś?!

Zastrzeliła mnie. Permanentnie.

- Peruki były modne 30 lat temu. Czy ja wyglądam na Muppet Show?
- Szczerze? - zarechotała dziwacznie.
- Może lepiej nie?
- Szczerze, to jest ci w tych włoskach bardzo ładnie. Bzykałam się cały wyjazd,
więc pięknie jest!
- Rozumiem, że komplement w kierunku moich włosów zawdzięczam twojemu partnerowi? To nie wiem czy szczerze mówisz, czy na razie jesteś otępiała po doznaniach. I dalej ci wszystko pięknie!
- Dać ci numer? Otępiała, nie otępiała... oczy mam dalej dobre. A tobie niespodziewanie pasuje blond. Do oczu. I do mózgu. I do pięknie. A teraz siadaj
i słuchaj, bo nie po to leciałam przez pół miasta, żeby ci nie opowiedzieć jak było!
- Jak pięknie? - dokończyłam ze śmiechem.

Popatrzyłam na swoją przyjaciółkę pozostającą w - jak go nazywała Bridget Jones - stanie upojenia pobzykankowego i zrozumiałam, że wybaczy mi dzisiaj wszystko. Nawet to, że zostałam blondynką.

                                                                                    Więc... pięknie!







środa, 29 maja 2013

Dom jest tam, gdzie jest kot

- Czy ty możesz mnie ewentualnie wprowadzić w mroczny sekret tej przeprowadzki?!

Ola patrzyła jak się pakuję, nieomal zgrzytając zębami.

- Najpierw znikasz w jakiejś Anglii, integrować się z czarownicami z New Forrest, potem wpadasz do Polski, jak po ogień do jaskini, bo masz za chwilę wypaść, a teraz to właściwie co robisz?
- To było Romsey. New Forrest to do medytacji... - nie wiedziałam, co jej właściwie powiedzieć.

Że mnie ciągnie do przyrody? Że będę widziała las z okien? Że mi będą przychodzić zające i sarenki? Że już nie mogę żyć w głośnym mieście, bo dostaję od tego na głowę?

- Do domu wracam. Po prostu. - zakomunikowałam nurkując w szafie, żeby mnie czymś nie trafiła.
- A co to jest dom? - zabawnie przekrzywiła głowę.

Nie kupiła tego. Reszty też nie kupi. Usiadłam na podłodze i wpatrzyłam się w ciemne deski.

- Nie wiem - odpowiedziałam spokojnie - cholera, ja nic już nie wiem Ola...
- A to nie wiedzieć, to sobie możesz spokojnie i tutaj. Możemy nawet udawać, że pojechałaś. Będę wpadała ci karmić koty .
- Ale ja nie mam już kota...  - szepnęłam i zrobiło mi się smutno.
- To tym bardziej.

Milczałyśmy. Nie wiem, na jaki temat milczała Ola. Ja milczałam o niczym.

- Dom jest tam, gdzie jest kot - powiedziała nagle.

Równie nagle poczułam się bezdomna. Zaczęłam się rozpakowywać.









niedziela, 26 maja 2013

A może gapa?

- Ty słuchaj – zasępiła się Ola jak zwykle przy sałatce – faceci to jednak jeśli
nie są skurwysynami, to są strasznie gapowaci. I bezmyślni.
- A ciebie taka refleksja naszła w natchnieniu do kartofla czy ptaka? Znaczy ten... kurczaka, tak właściwie?
- Bo mam przemożne wrażenie ostatnio, że po ziemi chodzą albo skurwysyny,
albo gamonie.
- Chyba sobie to zapiszę , jako złotą myśl twoją. Nie przesadzasz? Porządni też są.
- No ci porządni to gamonie właśnie. Ale może ja to źle ujęłam. – zawiesiła się, bo jej z pyska wypadła sałata lodowa i usiłowała z powrotem ją nadziać.
- Jednego gamonia to ja widzę przed sobą. Albo zajmij się jedzeniem, albo kontemplacją!

Grzebała w nieszczęsnej sałatce, jak kura szukająca ziarna.

- Bo jak nie jest skurwysynem, który cię oszukuje i wykorzystuje, to jest jakiś zawsze taki... gapowaty - podjęła na nowo rozpoczęty wywód - O, to może lepsze słowo.
I tylko w odniesieniu do kobiecych emocji i uczuć. Nie chodzi mi o to, że się potyka o własne nogi.
- Rogi lol. Ale coś w tym jest. Że wyobraźni nie staje?
- Noo... nie staje. Bo nie pomyśli na ten przykład, że ja się martwię. Że fakt, iż on siebie widzi i wie, że nic mu nie jest nie oznacza automatycznie, że ja też widzę.
- No bo skoro on się nie martwi, to dlaczego ty masz?
- I tego typu - podsumowała błyskotliwie.

Przez chwilę żułyśmy kontemplując typa w milczeniu.

- Albo... mam! Zapomni odpisać. Bo kurde coś się zaczęło w telewizji. I potem nawet strasznie się kaja i przeprasza, ale gapowatości to nie zmienia.
- A jak z kumplami jest to już w ogóle - dodałam z przekonaniem.
- Ty jak z koleżankami nawet pijesz, to go masz z tyłu głowy. Ale jak on, to martwa cisza. Bo po co! - parsknęła.
- I albo to zaakceptujesz albo nie i nie wytrzymasz. Nie wiem co gorsze! - dopowiedziałam.
- Ty... a możemy o tym napisać? Ku przestrodze? Bo może to gapa, nie skurwysyn. I komuś uratujemy związek może...
- No przecie!

                                                                    To już wiecie.


sobota, 25 maja 2013

Błogosławiony Nervosol

Dzisiejszy dzień był zimny i ponury, więc gładko uporałam się z pracą. Spełniona zawodowo zasiadłam z herbatką w fotelu i postanowiłam zadzwonić do Blue. Jak postanowiłam, tak też i uczyniłam. Niestety.

- No co tam? - zagaiłam, kiedy w końcu odebrała telefon.
- Jak co? Tarło!

Troszeczkę mnie przytkało, przyznam. Po drugiej stronie szalała istna furia i aż bałam się zapytać dlaczego.

- Jakie tarło? - starałam się brzmieć cierpliwie.
- Przecież nie rybie? - prawie na mnie nakrzyczała.
- Jak nie rybie to jakie?
- Ziemniaczane. Placki robię.
- Gorzej ci - powiedziałam z przekonaniem i odłożyłam słuchawkę.

Po chwili telefon.

- No i czego się rozłączasz?? Mówiłam, że trę!
- Nie chciałam tego... w tarle przeszkadzać. A na co ci one? Sama będziesz żarła czy w towarzystwie? 
- Z żarłokiem. Nervosol wzięłam - poinformowała mnie znienacka.
- Na co?
- Na nerwy.
- No domyślam się, że nie na prostatę. Szalejesz jak furia. Co się dzieje?
- Nic. Placki robię. Zjesz?

I poryczała się.

Kiedy dotarłam do niej dwie godziny później ze świeczką zapachową i ptasim mleczkiem, tarła dalej. Posadziłam ją nad słodkim i zabrałam się do smażenia. Strach pomyśleć ile by tego utarła, gdyby nie ten błogosławiony nervosol. Ktoś zna jakieś głodne wojsko?







piątek, 24 maja 2013

Kanapowce

- Piękną jesień mamy tej wiosny! - powiedziała Ola zjadliwie, zdejmując
w przedpokoju ociekający deszczem płaszcz.

- Zalejesz mi tu wszystko - zafrasowałam się.
- Czepiasz się. I tak będzie powódź! - zawyrokowała jak stary góral.

Zdążyłam wejść niedawno do domu i usiłowałam zająć się czymś, żeby nie pracować. Wizyta Oli była mi jak najbardziej na rękę.

- Żeby było jasne... WCALE nie chciało mi się tutaj przyjść! Usiłuję nie pracować dziś. Tłumaczenie wzięłam.
- Na kiedy masz termin?
- Na jutro. I laptopa, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że nie próbowałam dotrzymać terminu - dopiero teraz zauważyłam torbę na jej ramieniu.
- Znaczy, że razem nie-pracujemy - upewniłam się.
- Razem! - potwierdziła.
- To ja tu gdzieś miałam wino - ucieszyłam się i poleciałam do barku.

Przytargałam czerwone. Cabernet sauvignon - moje ulubione. Przez kolejne dwie godziny sączyłyśmy, na kanapie. W międzyczasie ona zabrała się za książkę,
a ja pomalowałam pazury. Teraz zastanawiamy się co zrobić dalej, z tak miło zapracowanym wieczorem.

- Może by kolejny rozdział? - rozważa pracę Ola.
- A może by tak u nóg? - rozważam ja.

A wy? Też rozważacie coś?


czwartek, 23 maja 2013

Na niemoc - szpilki!

Siedziałyśmy dzisiaj na ławce. Ja kiwałam się tył, ona w przód. Gadać nam się nie chciało. Absolutnie.

- Te... co z nami? - zagaiła Ola.
- A bo co? - nie chciało mi się analizować o co pyta.

I cisza. Teraz ona kiwała się w tył, a ja w przód. Postanowiłam wyrazić swe uczucia.

- Niemoc, co?
- Ano niemoc - potaknęła Ola.
- Taka kurde rozumiesz... niemoc.
- Niemoc - ucieszyła się.
- A może ja sobie na tę niemoc buty kupię?
- A pomogą?
- A nie?
- Konkretnie to mi na niemoc nie pomaga nic. Leżę i nie mogę wtedy. Taka niemoc mnie trzyma, że leżę...

Popatrzyłam przed siebie nie ustając w kiwaniu. Rozumiałam ją trochę.

- A kiedy wiesz, że możesz znów?
- No nie wiem... ja jak już mogę to wiem. Samo jakoś przechodzi i mogę.
- Ty weź mnie nie strasz, bo ja scenariusz do napisania mam...
- Czyli niemoc twórcza?
- Tfurcza - parsknęłam - i to przez duże TFU!
- Pisanie jest ciężkie. Wiesz ile mięśni musi uruchomić palce, żeby pisały?
- Nie wiem. Ile?
- Ja też nie wiem. Ale palców jest dziesięć, to musi dużo. 

Przez chwilę patrzyłyśmy w słońce, którego nie było. Przez kolejną znowu przed siebie. W końcu podniosła temat:

- To jak ty na niemoc buty kupisz? Przecież się nie dowleczesz. Mi się w takich razach nawet oczy nie chcą.
- Co ci oczy nie chcą? - zainteresowałam się.
- Nie chcą i nie patrzą. To jest patrzą, ale na powieki moje. Od wewnątrz.
- To masz różowy lajf, ci powiem. Buty chcę! - zadecydowałam wreszcie.
- To chodźmy.

To poszłyśmy...



środa, 22 maja 2013

Migrena

Dobra. Słowo się rzekło... to jestem! - pomyślałam wchodząc na klatkę schodową
z lodami, czekoladą, winem i Pilipiukiem. Z nieznanych bliżej przyczyn, nic jej nie usypia PMS'a tak, jak Jakub Wędrowycz i jego nielegalnie pędzony bimber.

- I jak tam serce twe? – zatroskałam się już od progu.

Nie znacie Blue. Jak sobie wmówi horoskop, to umarł w butach. Ale jak jej nie zapytać czy się sprawdził, poczuje się dotknięta i umrzemy my. Postanowiłam zatem okazać, jak bardzo się troszczę o jej astrologię.


- Serce co? - zapytała półprzytomnie.
- Serce. Boli, pika, strzyka?
- Co? Tak. Nie. Boli. Głowa boli...

Ręce z czekoladą opadły mi do samej ziemi. Głowy jeszcze dziś nie grała.
Ale faktycznie wyglądała marnie.

- Oczy ewentualnie miały cię boleć, nie głowa. Chociaż właściwie oczy są w głowie, to pośrednio się zgadza.
- Co?
- Uszy też cię bolą? 


Blue popatrzyła na mnie z lekka nieobecnym wzrokiem. Doszłam do wniosku, że chyba dam za wygraną. Wobec ogarniającej jej ciało, a mój mózg dokumentnej niemocy.

- Uszy? – powtórzyła za mną jak gwarek – Co za uszy? Dawaj to wino, wzięłam ketonal.
- Na głowę? Uszy. Nieważne.
- No przecież, że nie na dupę! - zdenerwowała się - Boli głowa, to na głowę wzięłam...

Weszłam do pokoju i oniemiałam. Panowały tu egipskie ciemności, rozrzedzone podgrzewaczem zapachowym, sztuk jeden. I cisza martwa.


- Urządzasz tu katakumbę? - spytałam z podziwem.
- Jaką znów kataumbę? Tu tupie nawet mucha! Widziałaś w katakumbie tak nadaktywne muchy?
- Gorzej, jak by latała. Chyba.
- Jak by latała, to bym ją mogła trafić. A tak... mi się nie chce szukać - skwitowała.

- W zasadzie jak katakumba zamieszkana przez świeżego lokatora, to i mucha jak najbardziej na miejscu.
- Jestem świeża. Wykąpałam się pół godziny temu.
- Nie do końca o taką świeżość mi chodziło. A może ty zwyczajnie migrenę masz?
- Migrenę to ma królowa angielska. Mnie łeb napieprza tylko.


Uznałam, że jest niewesoło. A że wiem jak to jest, kiedy jest niewesoło, to postanowiłam pozwolić jej cierpieć w milczeniu. I w katakumbie. W kompletnej ciszy zeżarłyśmy lody i wypiłyśmy wino. Czekoladę zostawiłam jej na potem. Bo biała. I uznałam, że pora iść.

- Dzięki stara... - powiedziała zamykając za mną drzwi.
- A za co znowu?
- Że nie pytałaś, od czego rozbolała mnie głowa. Nie masz pojęcia, co ja jeszcze wyczytałam w tym cholernym horoskopie!
- Ojej... to koniecznie mi jutro opowiesz! - zaświergoliłam - A teraz koniecznie idź się położyć!

Ewakuowałam się szybko w obawie, że jej ból przeszedł i zechce mi to jednak opowiedzieć. A tak? Zapcha się czekoladą, zaśnie, zapomni... Horoskopy nie są dobre na migrenę i obie dobrze to wiemy. 



wtorek, 21 maja 2013

Kobieta i Horoskop

- Jutro będę miała pecha! - oznajmiła mi Blue prosto w słuchawkę, po czym zamilkła.

Dzwoni i milczy? Chyba naprawdę w to uwierzyła. Pocieszyć? Nie pocieszać? A może ma PMS i czeka aż się wystawię na strzał? Postanowiłam zaryzykować i spytać. Nie zdążyłam, bo już po chwili tej teatralnej ciszy, podjęła na nowo wątek:

- W horoskopie napisało!
- A od kiedy ty czytasz horoskopy?
- Od zawsze.
- No fakt, jak masz nie czytać skoro sama je piszesz. Ale od kiedy w nie wierzysz?
- Że etyka zawodowa zabrania?
- Że zdrowy rozsądek?
- A kto powiedział, że ja zdrowy mam??? - naskoczyła na mnie.

I już wiedziałam, że jest.
PMS.
Prehistoric Monster Syndrome.

W praktyce oznacza to, że wymyśli tysiąc spraw, których normalnie nie potraktowałaby serio. Ba! Ona by ich nawet nie zauważyła. A teraz wypatrzy, ubzdura je sobie, przejmie się, zdenerwuje, nakrzyczy, potem się poryczy, potem przećwiczy dowolną ofiarę kilka pokoleń wstecz, potem poryczy się znów, a na koniec  zażąda czekolady. I seksu. Biedny Jacek. Jego szczęście, że nie mieszkają razem.

- Wpadnij po pracy. Napijemy się soku z aronii.
- Czemu z aronii.
- Bo zdrowa. Na serce - komenderowała.
- Ja mam zdrowe serce.
- Ale ja nie mam!
- Byłaś u lekarza?
- W horoskopie napisało. Że mam uważać na serce.

Matko Rozmaita, litości...! - pomyślałam w duchu, przygotowując się na najgorsze. Jak co miesiąc jej odbiło. Tyle, że chyba wyraźniej..?

- To może na tle romantycznym masz uważać, kardiologicznym niekoniecznie ...
- "Miej oczy szeroko otwarte, bo szwankować może ci serce..." Tak napisało tu. Myślisz, że do okulisty też?

Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć na ten wywód. W końcu palnęłam:

- Do gastrologa! Do gastrologa idź!
- Gastrolog nie jest od serca - odparła z politowaniem.
- Ale rymuje się z astrologa, na litość! Poza tym, jak oczy ci szwankują i serce, to na pewno jeszcze parę innych organów też. Dwunastnica na przykład. Zastanawiałaś się ostatnio nad swoją dwunastnicą? - straciłam do niej cierpliwość.
- Nie...? - wyraźnie nie zauważyła.
- To koniecznie nad nią pomyśl, bo ci się rzuca na mózg! A ja wpadnę z czekoladą po południu! Narazie!

Zakończyłam tę idiotyczną rozmowę, bo jak by nie patrzeć - jestem w pracy. Ale słowo, że Wam napiszę, jak mi z nią poszło. I z tym jej PMS-em też.




poniedziałek, 20 maja 2013

Marszałkowska gorszy?

- Czy możemy pociągnąć temat golasów? - zapytała Ola znad zapiekanki.
- Tak przy obiedzie? - skrzywiłam się.
- Obiadokolacji. Tak.

Biorąc pod uwagę jej wczorajsze post-saunowe rewelacje, wcale nie byłam taka pewna czy pragnę dalszych zwierzeń. Diabli wiedzą, gdzie dzisiaj była i czego się naoglądała tym razem.

- To zależy... - zaczęłam ostrożnie.
- Od?
- Od tego czy znowu poleciałaś do sauny, gapić się na klejnoty z kopytami do góry - podsumowałam
- A gdzie tam. Nie miałam czasu do sauny dziś. Leciałam tu prosto z pracy.

Poniekąd odetchnęłam z ulgą. Ale nie do końca.

- No? To gdzie znowu podglądałaś chłopaków? - zapytałam siląc się na obojętność.
- Nie podglądałam, słowo. Samo się. I chyba mam następny szok estetyczny.
- Skąd go przywlokłaś tym razem?
- Z Marszałkowskiej. W godzinach szczytu.

Że co? Jak babcię drypcię... oniemiałam. Chyba jej wczoraj ta sauna zaszkodziła, jak mnie nadmiar słońca.

- Gorszy cię warszawska ulica, berecie jeden?
- Gorzej. Półgoli faceci łażący po niej. Idzie taki, galoty do kolan, jakieś buty takie...
- Boso ma iść? - kwiknęłam z radością.
- ...i dalej goły! - dokończyła zdegustowana Ola.
- Wybacz, ale nie chwytam...   
- Bo mnie to wpienia i za to powinien być mandat. Jak taki goły idzie, to ja tylko patrzę, czy krowa na sznurku też idzie. Za nim.
- Tyż goła? - nie opanowałam się

Ciężko mi było zachować powagę, serio. Temat poważny, przyjaciółka w traumie, a mnie się załączyła wizualizacja i ni w ząb. No za jasną cholerę... nie mogłam się powstrzymać. I ja wiem jak to jest. Że to taki ognik zapalny, który uruchamia najgłębsze pokłady irytacji. A ty? im bardziej się starasz, tym bardziej nie umiesz. Na pewno znacie ten stan!  

- Nie goła. On goły. Górą, kurwa. Bez koszuli, T-shirta, czegokolwiek! - skandowała prawie.   
- Tyyy pojdziesz górom... tyyyy pojdziesz górom, a ja dooooliiiinoooooom...

No dobra. Poniosło mnie. Ale repertuar - przyznacie - trafny.   

- Dolinę na szczęście ma zakrytą... - zraportowała Ola ponuro.

Patrzyła na mnie przez chwilę, jak gdyby właśnie zobaczyła UFO. Albo tę krowę wspomnianą.

- Czy ty ewentualnie... nie to żebym nalegała... Ale czy ty ewentualnie na chwilę mogłabyś przestać się śmiać?! Taki spocony, świecący i najczęściej gruby! - wzdrygnęła się.   

I tu - naprawdę - nie dałam rady. Pomimo ciężkich starań, zaciskania zębów i odwracania wzroku...

- Taki chodzacy demot? - zakwiliłam i popłakałam się ze śmiechu. 
- Oui! - odparła moja przyjaciółka z dobijającą powagą - To właśnie miałam na myśli. 
- Przepraszam, już nie będę. Rozumiem, że to dla ciebie ważne...

Otarłam łzy i jakimś cudem się opanowałam. Wlepiłam wzrok w blat koncentrując się na plamie na obrusie. Policzyłam w myślach do dwudziestu i... ryknęłam jeszcze głośniej.

- Lub jadący na rowerze, w tej opcji też widuję. I to moje poczucie estetyki gwałci też... - dokończyła poprawną polszczyzną Ola, sięgając po dokładkę.

To co mnie najbardziej śmieszyło, to ten jej niewzruszony spokój. Przeżuwała przez chwilę i coś analizowała wyraźnie, po czym rzuciła w przestrzeń:

- Jestem okropna, co? 
- Nie. To ja jestem okropna. Nie powinnam szydzić z twoich uczuć.
- A daj spokój. Sama z tego przez cały dzień darłam!





niedziela, 19 maja 2013

Goło i wesoło!

Po południu wpadła do mnie Ola. Z dziwną miną. I jeszcze dziwniejszym oświadczeniem.

- Byłam w saunie. Z facetami.
- Byłam na balkonie. Z kwiatami. I mi zadzwonił telefon.

Wzruszyłam ramionami, nie mając pojęcia o co jej chodzi. Sauna jak sauna. Osobiście lubię od czasu do czasu, ale mam na takie imprezy za niskie ciśnienie. Ola patrzyła na mnie uporczywie jednak i ewidentnie coś usiłowała mi wyznać.

- Ty nie rozumiesz! Ja mam traumę estetyczną! - wybuchła wreszcie.
- Zaraz jeszcze większej doświadczysz. Czerwona i w ciapki jestem! - powiedziałam cierpko wpuszczając ją do domu.
- Było na golasa siedzieć! - doradziła.
- Głupia.
- Uzasadnij!
- Nie czaję nudystów.
- Uzasadniłaś. A raz jednego widziałam... - rozpromieniła się - Był w sandałach i z plecakiem. I już. To nie szokuje jakoś, ani nie obraża uczuć mych religijnych czy innych, ale czasem się nadziwić  nie mogę. Zwłaszcza w saunie! - przypomniała sobie nagle z czym przyszła.
- Taka eskalacja?
- Im większy bandzioch ma chłop, tym raźniej i chętniej eksponuje klejnoty. Może dlatego eksponuje... bo myśli, że jak on nie widzi znad tego bębna, to inni też nie widzą...
- Żartujesz prawda? - nie było mi do śmiechu.
- A skąd! z czego tu żartować? Leży taki goły na deskach w fińskiej i tarza się, jak prosiaczek w błocie. Nóżki w górę, fika nimi zachwycony i mości się.
- Powiedz mi, że żartujesz.
- Ja z takich rzeczy nie żartuję. Bo ja to muszę oglądać! - skwitowała.

Popatrzyłam na nią ze szczerym podziwem. Ja bym nie dała rady tam patrzeć i się nie śmiać. Przy okazji - poczułam się niedopieszczona.

- Mogłabyś przynajmniej zainteresować się, dlaczego wyglądam jak żona wodza indiańskiej wioski. I to nie z tych bledszych.,,
- Ty... a widziałaś kiedyś bladego Indianina? - zainteresowała się. - Skóra ci zejdzie, obawiam się - dorzuciła radośnie.
- Możesz mnie nie przerażać, proszę?
- No mówię ci, wylinka jak nic! - rechotała dalej.
- Jak ja będę wyglądać bez skóry?
- Może odrośnie ci piękniejsza! - mrugnęła.
- Masz mnie natychmiast podbudować, słyszysz???
- No mówiłam, że odrośnie piękniejsza...   
- Jeszcze raz - wycedziłam - daję ci drugą szansę, a potem wyślę z powrotem do sauny z prosiakami! 
- W niektórych kulturach czerwona skóra jest przedmiotem kultu...
- ...  
- Co ci mam powiedzieć? Jak żeś się sama obsmażyła, to ja mam teraz pożar gasić? Jutro nie będzie bolało, no.

Spojrzała usiłując się nie śmiać.   

- Chyba mi nie wyszło... - dodała.

Roześmiałam się i ja, bo właśnie pomyślałam to samo patrząc na siebie w lustrze. Wylinka jak nic!



sobota, 18 maja 2013

Dobranoc!

Ekhem... przepraszam, ja tylko na chwilę!

Ola sprzedaje samochód. Tak gdzieś od 14.00 sprzedaje. Ja nie wiem, ile podręcznikowo sprzedaje się auto, ale zaczynam myśleć... czy oni tego auta nie rozkręcają tam. Albo się. Z jakim przystojnym mechanikiem.

Dostałam od niej wszystko mówiącego SMS-a: "Good one!"

Siedzę sobie spokojniusio i pachnę. W kapciach z kaczorkiem. Obok mnie świeczka różano-konwaliowa by Biedronka. Na twarzy maseczka. Twarz na miejscu. Relaks. Pełny relaks solo. Wpadłam tu tylko na chwilę, żeby Wam powiedzieć dobranoc!

Ode mnie i od Oli, chociaż wcale o tym nie wie.

To dobranoc! :)


piątek, 17 maja 2013

Kobiety, wino i kot...

- Dzie fota?! - zagrzmiała Blue już od drzwi.

Wparowała do mnie dwie godziny temu. Bez zaproszenia. Za to z winkiem. Skoro więc wlazła, to jest.

- Jaka fota? - spojrzałam cokolwiek nieprzytomnie, bo właśnie zmywałam podłogę.
- No jak to jaka fota? Miałyśmy przecież na bloga dać!
- W celu aby? - prawie się zainteresowałam, na klęczkach.

Kątem oka dostrzegłam jak wywraca oczami i bierze głęboki oddech.

- No słit focia na blogaska. Z rogalami!
- Dwa ostatnie właśnie zeżarłaś. Więc raczej przypuszczam, że wątpię.
- Nie będzie czyli?
- Znaczy wcale.

Przyglądała się przez chwilę mojej pracy, a ja TO widziałam. Naprawdę widziałam, jak załącza jej się gdzieś w głowie znienawidzona przeze mnie funkcja "knująco - kombinująca". Obawiałam się tylko, że w szalonym widzie jakimś, każe mi te rogale piec od nowa. A nie mam już drożdży na zaczyn.

- To daj co masz! - stwierdziła chytrze.
- Kota dam.
- Kota mają wszyscy. To ma być fota... inna.
- Jasne, a rogali nie daje nikt.
- Dają, ale własnej roboty. A ty kota nie robiłaś sama. Jak dasz coś, to opublikuję kota też. Promise!
- To murena - zdecydowałam szybko.
- Czołowa chyba.
- Na czołowe to szła. Murena nie morena, ciemnoto. Prawie zeżarła mi palca.
- Poka!

Wyciągnęłam rękę.
- Murenę poka! Ciemnoto...- odcięła się, a ja pokazałam:


- To takie małe coś potrafi zeżreć palec? - zdumiała się.
- Jak urośnie. Ale wolałam nie sprawdzać.
- Ładnie wybarwione cholerstwo. Gdzie ją łowiłaś?
- W Dahab. W Morzu Czerwonym.
- Moja koleżanka lata do Dahab. Na Arabów przystojnych. Pewnie ich w morzu nie łowi... - zarechotała pociągając łyk wina.
- To teraz ty dawaj twoją. I ma być piękna!
- Dałabym ci ja wodorost... ale mnie pozwie jak się zobaczy na blogu. Nawet przy zamazanych oczach.
- Aaaaa jak do sądu, to nie! Że też ty nie masz żadnego normalnego eksa... - zauważyłam apropo's.
- Wiem! Dam ci fotę, jak będzie wyglądał za parę lat! Taka ten... foto-symulacja - uradowała się, a ja zaczęłam się bać.



- Że taki byczek z niego? - nie mogłam oka nacieszyć.
- Nie kurna, rogacz taki! Ta jego oblubienica to taka... trochę nie tylko jego - uradowała się wyraźnie.

No nie mogłam z nią tej chwili triumfu nie celebrować przecież!

- To co...? Winka? - zaproponowałam słodko.
- Winka!

I znad winka Was... pozdrawiamy!

PS. To ja Blue. Słowo się rzekło... - kota u płota!



czwartek, 16 maja 2013

Zakupowy obłęd...

- Aaaale się ubawiłam - powiedziała Ola ponuro.
- Oho... Kogoś wkurzyło...
- Chyba pokocham komedie romantyczne! - parsknęła.

Zawsze zastanawiałam się jak to się dzieje, że jak już się zakochamy, to bardziej chce nam się płakać, niż śmiać. Przecież powinna skakać ze szczęścia, a na każdym kroku się wyzłośliwia.

- Dlaczego mam ochotę być wredna? - zapytała czytając w moich myślach.
- Trzeba ci lodów! - zawyrokowałam i pociągnęłam ją za sobą.
- Następnym razem pójdę na horror. O piłach mechanicznych! - parskała dalej.
- Słuchaj no... co właściwie się stało? Oglądałaś słit komedię. Eteryczna blondynka z nogami anioła, znalazła szczęście w ramionach złotowłosego Adonisa. O co ten nerw? Że w finałowej scenie nie poszatkowała ich jajcarnia?
- Normalne, zakochana jestem. Jakie nogi? I skąd wiesz, jakie nogi mają aniołki? - w jej głosie pobrzmiewała desperacja.
- Ponoć całe są anielskie, to nogi pewnie też...
- To nogi lepiej piłą jednak! - syknęła.
- To pójdziesz ze mną na zakupy. Bo musze kupić sekator.

Jasne, że nie potrzebuję sekatora. Ale wolałam mieć ją na oku. Po sekator poszłyśmy do Rossmana. Zawsze tam idę, kiedy nie wiem po co. Można nakupować dupereli i mieć poczucie, że to życie jak "Seks w wielkim mieście".

- A ty nie chciałaś sekator? - ocknęła się Ola w tramwaju.
- Przecież mam. Obcinacz do paznokci mam. Nie czepiaj się!
- Badyla tym nie utniesz.
- Bo to jest do paznokci, wiesz?
- To gdzie teraz?
- Do apteki.

Do apteki poszłyśmy do chińczyka. Na krewetki z kury, która jest nie wiadomo czym, ale smakuje indykiem. I wystarczająco ostro, żeby ziać ogniem zamiast marudzić.

- Chcesz mnie zabić - stwierdziła Ola ze łzami w oczach.
- Ciesz się, że to nie rosołek tajski! Poza tym zawsze mówiłaś, że masz niewyparzoną gębę, to bądź wdzięczna, że ci pomogłam wyparzyć.
- Słuchaj, a co miałaś kupić w tej aptece?
- Nie pamiętam. Coś na pryszcze chyba.
- Nawóz może.
- Na pryszcze najlepszy jest  seks, ale to pewnie dają po godzinach.
- W ogóle to nie wiem czemu ja się z tobą czołgam po tych zakupach! Nie cierpię zakupów! Nigdy nie mogę kupić tego, czego potrzebuję i wracam do domu zmęczona, spocona, wściekła i bez gaci! - wybuchła, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Jak bez gaci? W przebieralni zostawiasz? Spoko hobby, w sumie...
- Bez gaci czy czego tam, co miałam kupić. To był przykład!!! Chodź kupić. Przez ciebie zapragnęłam gaci.

Po gacie poszłyśmy do wróżki. Bo była po drodze. Ale o tym nie powiemy, bo się nie spełni. Koniec końców wróciłyśmy całe, zdrowe, wściekłe, bez sekatora, z lakierem, szampanem i chwilowo bez wideł. Na ostatnim odcinku był Blikle i pączki, a tam to tylko po bransoletki i jaja.

- Pewnie znowu myślisz, że jestem szurnięta... - zapytałam ostrożnie wypakowując ciacha.
- Bardzo ładnie! Ja zakupy dokładnie tak samo robię. Dziś poszłam po worki do odkurzacza i wróciłam z płynem do soczewek, dezodorantem i trzema bułkami. A nie, jeszcze Kreta kupiłam. Do rur. Chciałam w Rossmanie batonika serwatkowego, ale nie było. To wzięłam Kreta. I tak w kółko. Zawsze to samo! - zapchała się pączkiem z głębokim westchnieniem.

A ja po raz pierwszy dzisiaj poczułam, tę głęboką solidarność jajników. I że tę moją Olę NAPRAWDĘ rozumiem. Bo jak się ma doła albo PMS, to nie chodzi... że gdzie i co. Tylko o to, żeby zakupić! Bo...








środa, 15 maja 2013

Trzysta procent normy

To ja Ola. Wpadłam na chwilę napisać tylko, że Blue jest chora. W mojej ocenie na pewno. Na mózg.

Ta pracoholiczka nie odbierała dzisiaj moich telefonów. W ogóle! A jak ją w końcu kwadrans temu dopadłam, to oświadczyła mi... że kończy projekt i zlecenie, potem ma tłumaczenie, a potem może pójdzie spać, a może nie pójdzie, bo ma telekonferencję z rana. I że mam dowiadywać się jutro.

- A pocałuj misia w dupę! - tyle jej powiedziałam na dobranoc.

Mam obniżony nastrój i podwyższoną temperaturę. Nie jestem pewna czy bardziej bierze mnie grypa, czy cholera. Na tę fanatyczkę dziwnych zleceń. Ale wiem na pewno, że pierońsko boli mnie łeb. To ten... no... dobranoc! Bo dziwnie się czuję, jak razem nie piszemy.


poniedziałek, 13 maja 2013

Stosunki międzynarodowe


Blue siedziała na kocyku, opalała się i dumała. Nie wiem o czym, ale wyglądała - jak na nią - dość dziwnie. Jakby myślała. Ja leżałam. I dumałam też. Co by tu kupić sobie, żeby być jeszcze piękniejszą. Jakiś balsam, krem albo pomadę... aaa, pomada!

- Ta pomada na twoim szefie, to taka bardziej skorupka? - czy ona kurde słyszy myśli???
- Nie wiem, chcesz to przyjdź i pomacaj...
- Nie chcę macać. W co ja potem rękę wytrę?
- W jego garnitur. Też się świeci, nie będzie widać.
- To on taki elegancki? Piękny on musi być...- rozmarzyła się.

Coś z siebie na tę okoliczność wydałam. Dźwięk. Tak jakby posępną monosylabę.

- Widziałaś kiedyś wysokiego Latynosa? Ja nie. Żeby był piękny, musi być wysoki. Inny nie przejdzie. 
- To se Masaja znajdź... o!
- Nie będę mieszkać w chałupie z krowiej kupy, oszalałaś??

Kontemplowałyśmy przez chwilę w myśleniu. Nie wiem, co kontemplowała Blue. Ale ja w okolicy krowiej kupy.

- O Dogonach słyszała? - zagaiła
- W dżungli żyją?
- No. Moja siostra dużo o nich wie. Wiesz jak wygląda ich wioska?
- No?
- Ojciec, matka, dwoje młodych i jeden francuski antropolog.
- To nie muszą inwestować w szkołę językową.

Zapadła cisza. Oddałyśmy się zgodnie produkowaniu witaminy D.

- Jak tam francuski się pojawia, to będzie porno... - nawiązałam.
- Dżungla w końcu... - wzruszyła ramionami.
- Nie będę se tam oblubieńca szukała. Wolę takiego, co mu skóra schodzi po słońcu.
- Wietnam? Miałam kiedyś koleżankę, co się jarała Hindusami. I jednym wietnamskim kucharzem.
- Pewnie wysoka? To urodzeni koszykarze są.
- No i pięknie wyplatają koszyki.
- Hidus ma nos jak grucha. A jak idzie to najpierw wchodzi curry, a potem Hindus właściwy. Nie chcę.
- Może ze Skandynawii jaki? - podsunęła cierpliwie.
- Skandynawia? - zdziwiłam się.
- Moja siostra ma ciekawe teorie o ludach świata - stwierdziła.
- Boję się teorii twojej siostry. Ale dawaj!
- Na przykład nie wyraża zgody, abym wyemigrowała do Nowej Zelandii. Bo tam są Hobbici.
- Ale oni nie istnieją...
- Tak jak yeti. Propaganda, żeby nie polowali. Nie przetłumaczysz jej! - westchnęła.
- To może Australia?
- Żeby mi kazali biegać? Tam wszyscy biegają!
- Rodzinne to macie? - spytałam z niedowierzaniem.
- Ciebie też by zmusili. Mówię ci. Chociaż, ja bym chciała.
- No ale ciebie tam woła zew natury. Do goluma ciągnie cię.

Popatrzyła na mnie z nienawiścią.

- W kontekście międzynarodowym to tylko Rosjanie. Reszta jest aseksualna - oświadczyła.
- Fakt. Putin ocieka seksem, jak mój szef pomadą - zaszydziłam.
- Taki rosły Ruski. I żeby miał traktor... - rozmarzyła się znowu.
- To był żart... W lewej kieszeni ten twój Siergiej ma flaszkę, a w prawej ogórka.
- Ja się z nim chętnie napiję, wiesz! I moja siostra też. Jak jej obiecam, że nie pojadę na Antypody.
- Mnie kiedyś adorował Rosjanin. Żenić się chciał nawet, ale że byłam niepełnoletnia, to mnie rodzice z opresji wybawili. Żadnych Rosjan.
- Międzynarodowo to ja z Amerykaninem, raz. A dla ciebie, to ja proponuję z Ghany. Ukopiemy ci studnię. Będziesz panią.
- I mam se w tej studni siedzieć, jak Diogenes w beczce?
- Pogłęb.
- Studnię?
- Nie, wypowiedź.
- On siedział w beczce to ja mogę w studni w sumie. Tylko czemu chcesz mnie tam wsadzić, to ja za diabła nie wiem.
- Za Ruskich.
- To se sama siedź w studni z Ghany. Ja to chyba patriotka jestem. A... zamiast Ruskich coś?
- Angoli.
- Angole są finezyjni, jak niemiecka orkiestra jazzowa. Nieee, ja jednak produkt krajowy preferuję. Mimo wszystko.
- A dlaczego niemiecka?
- Upierdliwie drążysz, wiesz? Już lepiej opalajmy się.

Znowu przez chwilę  leżałyśmy w milczeniu.

- Wiesz co? Masz rację! - powiedziała nagle.
- Bo?
- Bo nie ma to jak swojska polska "kurwa", a nie jakieś "żetę".


niedziela, 12 maja 2013

Symfonia Grozy


- Jesteś najfajniejszą z moich fajnych koleżanek. I w ogóle. – powiedziała Ola stojąc w progu.
- Pogięło Cię? Co to za dziwaczne wyznanie?
- A bo przeczytałam, że miłe gesty poprawiają nastrój. Nie napisali komu, ale mnie chyba się poprawiło.   

Zza pleców wyciągnęła wielgachną czekoladę. I jakąś paczuszkę. Przyglądałam się podejrzliwie, bo - znając ją - to mogło być dosłownie wszystko. Na wszelki wypadek postanowiłam poudawać, że widzę tylko to słodkie.

- Żeby nie ta czekolada to byś w łeb dostała. W ogóle... którędy ty z nią do mnie szłaś? Przez Włodawę? Gdybym chciała posłuchac i nie ruszać z tą kawą, to na bank bym tutaj zastygła. Jak pomnik.

- Po drodze zdarzyła mi się randka - opowiedziała Ola beztrosko, a ja popatrzyłam na nią z zawiścią.

- Ale bardzo uważałam, żeby się nie rozpuściła. Czekolada. W sensie. Przywiozłam ci też książkę. 
- Mam nadzieję, że nie jakiegoś Grey'a z tej randki. Bo nie odpowiadam za siebie. Wszystkie gospodynie umierają z podniecenia.
- Ja ze śmiechu. We mnie tylko takie emocje to dzieło wzbudziło.   
- Że jesteś taka piękna Ano, czy co?   
- Że taka słodka Ano. A masz! a masz niedobra!   
- I chabaziami jom! A masz Ano! A masz!

Wizja Christiana besztającego i smagającego Anę wiąchą po paszczy, podziałała na nas tak sugestywnie, że popłakałyśmy się ze śmiechu. Dół minął. Czyli jednak lektura działa cuda...

- A ona bardziej słodka czy piękna była właściwie? Ta Ana. - zastanowiłam się głośno. 
- Nie wiem, lektura wywołała u mnie nieżyt kilku narządów wewnętrznych. Nie dojechałam do końca.  
- Znaczy, nie podnieciłaś się?    
- Owszem, podnieciłam. Perspektywą zamiany tegoż na gazetę. 
- Zmierzchowa Bella mogłaby ją zagrać. Tę Anę. Zagryzanie wargi ma opanowane do perfekcji, więc dałaby radę. Jak nie dadzą dialogów zbyt wiele. 
- Wąpierzów nie trawię. A tamta zagryzała czy oblizywała? Bo już nie pomnę...   
- Czemu nie lubisz wampirów? - zasmuciłam się - osadzone w konwencji romantycznej, znacząco poprawiają nastrój! - przekonywałam.   
- Wampiry należą do kategorii Golluma i niech tam pozostaną.   
- Nieprawda!
- Nie powiesz mi, że oprócz jaszczura z baniastą głową, będziesz ciągać na spotkania ze mną jakiegoś trupa trzystuletniego, co nie ma własnych erytrocytów. Przerażasz mnie.  
- Bo nie widziałaś Klausa. On jest naprawdę piękny i mówi z brytyjskim akcentem. Choć tak właściwie, to on jest hybryda.
- U ciebie w głowie chyba hybryda zamieszkała! I coś najwyraźniej żre.  
- Nie rozumiem aluzji, wiesz?   
- No mówię, że coś żre... A, i niech jedno będzie jasne! Ja nie widziałam nigdy ŻADNEGO wampira. A jak ty widziałaś, to wracam do sugestii o hybrydzie.  
- Głupia jesteś, wiesz? A czytałaś Zmierzch?   
- Ani Zmierzchu, ani Poranka nie czytałam. Ani żadnej innej  (włączając Grey'a) symfonii grozy!  
- To może Północ - Południe chociaż znasz?   
- O, to kiedyś przebój był! Ale tam mieli Murzynów, nie wampiry.
- Ha! A Murzyny wierzą w Zombie!!! - ryknęłam obrażona.  
- A to mnie w jakiś sposób obliguje do tego samego?   
- To cię obliguje do przytakiwania - warknęłam w najwyższym stadium irytacji.

Wygłupiłam się. No czułam, że się wygłupiam. Ale mam prawo dzisiaj. Mam doła. Mam PMS. Mam OSN. Mam ochotę gryźć, kopać i czytać bajki o wampirach. I nie Grey'a na litość Bogini. Nie Grey'a!!! 
  
- Poddaję się... Jak ma ci to humor poprawić to przytakuję. Tak przytakuję, że mało mi łeb nie odpadnie! - powiedziała moja przyjaciółka powoli, usiłując ukryć rozbawienie.

Wkurzona rzuciłam się na paczuszkę spoczywającą na stole. Zaraz potem rzuciłam się na Olę. W paczuszce leżał "Secret Circle". Na doła najlepsze są przecież... opowieści o czarownicach!   




  

sobota, 11 maja 2013

Pierwszy stopień zagrożenia!


Tak, zniknęłam z sieci. Teoretycznie z powodu podróży służbowej. Praktycznie - doła mam. Mniej więcej o głębokości Mariańskiego Rowu Rozkoszy, czy jak go tam Mareczek zwał w Lejdis. Tak czy owak ciemność. Z tych odmętów odłowił mnie dźwięk gg.

10:06:50 Ola
o, nie wrypał Cię !  

10:06:56 Blue
kto?   

10:07:06 Ola
myślałam, że Cię jakiś potwór wrypał   

10:10:37 Blue
nic o potfo nie ma tam! nie kłam!   

10:15:09 Ola
ja dziś o wpół do drugiej wychodze   

10:15:16 Blue
gdzie znów 

10:16:02 Ola
no na randkę inszallah   

10:16:14 Ola
i mi powiedział, że będziemy robić inne przyjemne rzeczy   

10:16:48 Blue
co to są inne? ruchaci kochaci?  

10:17:00 Ola
a jak będzie padać to nie wiem   

10:17:15 Ola
może zamknę go w komórce i będę molestować - sama jesteś ruchaci kochaci!   

Zasadniczo, to nie chce mi się gadać. Ona to wie. I wiem ja.

10:29:13 Blue
zaginęłam w akcji. na niepowrocie, o 

10:29:20 Ola
co? 

10:29:21 Blue
zapatrzona w teorię ewolucji lol   

10:29:25 Ola
ja bez kawy jeszcze jestem i nie pracują mi zwoje dobrze       

10:29:47 Blue
moje zwoje domagają się kawy też   

10:29:49 Ola
kawa przed kompem?  

10:29:54 Blue
ale w milczeniu

Chyba nikt mnie aż tak nie rozumie. Powlokłam się do kuchni i wróciłam z wielkim kubasem. Na kubasie jest napis "Bitch of the Year", ale wcale się tak nie czuję.

10:43:49 Ola
nie doszłam do kawy, bo weszłam do łazienki i zobaczyłam depilator   

10:45:02 Blue
co robił ów?   

10:45:10 Ola
ów leżał   

10:45:13 Blue
odmawiasz kawy z powodu depilatora?   

10:45:13 Ola
postanowiłam go użyć   

Zawiesiłam się. Właśnie do mnie dotarło, że w połowie kawy rozbolała mnie głowa. A ta zołza to chyba wyczuła!

11:19:04 Ola
kawa była zatruta?  ;> Bo normalnie to do siebie piszesz, a jak wracam to sobie czytam...

No i co ja mam jej powiedzieć? Że barowa pogoda? Że doła mam? Że bla bla bla? Zanim odpisałam, zadzwonił telefon.

- Nie ruszaj się od tej kawy, jadę z czekoladą!
- Ale że jak? co?? - zdziwiłam się
- No przecież red alert jest!

Zaraz tu będzie. I to jest przyjaźń. A ja chyba zaraz się poryczę! Aaaa... gdzie ja  mam spodnie i czemu tu jest taki bałagan??? To ten no... Do potem!!!


środa, 8 maja 2013

Sushi i solidarność jajników

Blue się odchudza, więc mnie wzięła na lody. Do Grycana, na dobre sorbety. Mówi, że sorbety to taki orgazm na zimno. Lubimy! Zasiadłyśmy i zaczęłyśmy och-ować i ach-ować. Ja na malinowo - cytrynowo, ona gruszkami z mango. Niebo w gębie, szał ciał i niemieckie czołgi.

- Ty wiesz, że do mnie Artur dzwonił? - postanowiła się zwierzyć.
- Kto jest Artur i czego chce? - nie pamiętałam człowieka.
- Prezent.
- Ta, i co jeszcze?
- I tylko.

W milczeniu trawiłam maliny. I ten jej myślowy skrót.

- Bo imieniny mam - patrzyła przed siebie.
- Aaaa... że chce ci dać?
- Owszem. Mam sobie wymyśleć sama! - wyszczerzyła się.
- Wygodny - mruknęłam - masz coś wykonalnego?
- Jak ty mnie kurde znasz! - roześmiała się.

Ten rechot mógł oznaczać tylko jedno. Że oto ją - na moich oczach - natchnęło. I że to nie będzie normalne.


- Tak sobie myślę... Golluma nie mam - rzuciła niewinnie znad pucharka.
- Goluma???
- Yhy. Bo ja zawsze chciałam mieć golluma. By mi fajne historie opowiadał...
- Chcesz w prezencie blade, oślizłe coś z wielkimi gałami? Zwariowałaś?

Chyba jej jednak nie doceniałam. Mogłam spodziewać się tańca na rurze, skoku ze spadochronem, wyjazdu do Wieliczki - wszystkiego. Ale gollum? Pogięło ją.

- Nie mówisz serio. Chyba, że na zasadzie gwiazdki z nieba. Będziesz kwiczeć radośnie, a on będzie umierał z frustracji, że ci tego dać nie może.
- Gorzej. Zaofiaruje w zastępstwie siebie - mruknęła.
- Podobny?
- Głupszy.
- To na co ci głupie paskudztwo? Będziesz się napawać?
- Ale ja nie chcę jego. Golluma chcę! - powtarzała uparcie.
- Masz rację, nie rozumiem... Dobrze ty się czujesz? Kochana... nie idzie mi. Za kurwę nie czaję tego twojego golluma. Nie mogą być fajne kolczyki?
- Gollum. Tego się nie rozumie.
- To nie na moje nerwy! - jęknęłam - Ode mnie możesz liczyć na wino, i won. I jesteś szurnięta!

Co też jej do łba strzeliło? Z całego serca współczułam temu Arturowi całemu. Bo wiedziałam, że klamka zapadła. Przecież ona jest uparta jak osioł!

- Ty bys nie chciała golluma na imieniny? - zainteresowała się z nagła.
- Nic bym nie chciała, bo ja wszystko mam. A to paskudztwo jest jakieś.
- A kto powiedział, że prezent ma być ładny? - przekrzywiła głowę jak ptasior.
- Na imieniny najwyżej mogłabym dobrze zjeść, na cudzy koszt.
- To my zjemy też, z gollumem.
- Nic nie dam, sama zeżrę. Niech Ci gollum surowego śledzia złowi!
- Ale ja nie chcę surowy!

Na litość Boga, jak z dzieckiem! Poirytowała mnie.

- Bo zaraz w dupę dam! To inną makrelę. Wszystko jedno! On tam surowe ryby wpierniczał, o ile pamiętam.
- Sushi?
- Sushi mieści się w kategoriach dobrego żarcia.
- Surowa ryba jest sushi. Gollum zje! - w dodatku zaczynała mówić jak on.
- Matko Rozmaita... zjadłaś coś nieświeżego? Na mózg padło?! Ja już popadam w desperację... - jęknęłam.
- Nie dasz mi sushi na imieniny, małpo jedna? Zapamiętam sobie! - obraziła się.
- Jemu nie dam! Poza tym gollumy nie istnieją, wiesz?!

Dosoliłam. Z jakąś taką złośliwą satysfakcją. Popatrzyła, przewróciła oczami. Aż mnie korciło zobaczyć, jak z tego wybrnie.

- No to on będzie niewidzialny. Nie musisz widzieć, że z nami poszedł.
- Ale ty będziesz karmić ten wytwór chorej wyobraźni twojej. Już widze, jak chowasz surową rybę do torebki, bo wydaje ci się, że mu do paszczy smakowite kąski wciskasz. Już ja cię znam, jak sobie coś wkręcisz cholero! - popłynęłam.
- Nie mój tylko Tolkiena.
- Co? Tolkien nie żyje.
- Jak co? Wytwór. Nie chcę karmić Tokiena, tylko golluma. Nic nie rozumiesz! - podkreśliła znowu.
- No nic...
- To moje imieniny! Chyba moge sobie wymyślec prezent, nie? Czego ty nie rozumiesz?
- Jednej rzeczy nie rozumiem zasadniczo. Jakim cudem siedzę tu i od pół godziny dyskutuję o maszkarze z bajki dla dzieci??
- To nie była bajka dla dzieci. Tam chłopu odgryzło palec! - odcięła się.
- Zlituj się.
- Ty się zlituj. Kazał wymyśleć? To wymyśliłam! Gollum jest wymyślony. Najpierw wymyślił go Tolkien, a teraz ja wymyślam. Bo szczerze gnoja nie znoszę! - przyglądała się swoim paznokciom.
- Ty czekaj, czekaj... A to nie ten, co się tak chamsko zachował? Ten od tej Moniki?
- Ten sam.
- Dobrze mu tak!

W sumie... i tak potraktowała go dobrze. Jak ma trochę oleju - załapie, że gollumów nie ma. Zawsze mogła zażądać Oriona. Dostałaby pierścień albo pas, a awanturę by machnęła o mgławicę. Chociaż... może jej to powinnam podsunąć? Nie cierpię gnoja razem z nią!



wtorek, 7 maja 2013

Boss

- Dzwonię i dzwonię, a ty gadasz i gadasz! – zbeształa mnie Blue dramatycznym głosem.
- Stało się co? Nie gadałam. Tylko słuchałam.
- Oczywiście, że się stało! Tylko po trzeciej próbie dodzwonienia zapomniałam co. Jak słuchałaś? To telefon, nie patefon!
- A wiesz, że w pewnym sensie tak? Szef dzwonił. Faktycznie, jakbym na okrągło jednej przyśpiewki słuchała.
- I co? Ten szef?
- Kaloryfer mu grzeje.

Blue zamilkła, przetwarzając informację. A ja pomyślałam, że może ona i ma magnes na idiotów w rolach oblubieńców, ale ja za to - jak mało kto - mam szczęście do dziwadeł, poprzebieranych w szaty moich szefów.

- To chyba dobrze, że grzeje... nie? Jak by nie grzał, to byłby popsuty... - wywnioskowała ostrożnie.
- Ty, maj jest! Dwadzieścia stopni. Popsuł się i grzeje, jak jakiś kocioł piekielny. Tak przynajmniej zeznał mój szef. Oraz że mam coś z tym zrobić.
- Zimną wodą masz polewać dla ochłody?
- Szefa czy kaloryfer?
- A co tam sobie wolisz. On ma więcej takich zmartwień, ten szef?
- Całe tony. Psuje coś średnio raz w tygodniu. On psuje, a ja naprawiam udając. Że wierzę, że to się zepsuło samo. Kupa frajdy! – dodałam jadowicie.
- I nigdy się nie przyznał, że to on?
- Oszalałaś? Nawet jak go okradli (bo to gamoń pierwszej wody) to powiedział, że portfel sam opuścił kieszeń spodni. Bez jego wiedzy. Imaginujesz sobie? Sam!
- A mój Boss to jest po prostu... boss...ki - dorzuciła Blue rozanielonym głosem.

Już prawie jej uwierzyłam, jak sobie przypomniałam o drobnym szczególe. Drobnym, acz w tej sytuacji złośliwie znaczącym.

- A idźże małpo, nie ściemniaj! Przecie ty masz same szefowe!
- Ale ja mówię o eks - uzupełniła pospiesznie. - On był, jak rzymski Cezar. Aż chciałam mu hymn napisać.
- Że łysy w wianku?
- Że iskro niebios.
- I napisałaś mu to?
- Nie. Napisałam, że nie mogę znaleźć epitetu, a nie chciałabym go urazić. Bo na kwiata elizejskich... to sorry... ale nie wygląda.  
- Tak źle?
- Przeciwnie. Jako kwiat przestałby być taki męski - rozmarzyła się. - A twój męski jest może? - zainteresowała się z nagła.
- Mój ma pomadę, na łbie. Przynajmniej póki jeszcze włos jak skrzydło kruka. Bo potem to raczej efekt mokrej szmaty jest. A twój co ma?
- Mój ma łyse skrzydło. Bez pomady raczej.
- A dzisiaj to mi chyba nawet powiedział komplement, wiesz? Przedstawiając mnie koledze, dokonał prezentacji w słowach "To jest Ola, mówi się Aleksandra. Kiedyś była brzydka, teraz jest ładna..."

Nieomal usłyszałam, jak Blue zawisa w niedowierzaniu. Się nie dziwię, bo sama tak zawisłam kilka godzin wcześniej. W końcu ją odkorkowało:

- Wiesz co? Toporny, ale jednak komplement. - potwierdziła skwapliwie - A ja ten... no... właściwie to dzwoniłam, żeby cię wyciągnąć do sauny, ale jak masz ten kaloryfer to ten... to narazie! - pospiesznie odłożyła słuchawkę.

Nie wiem naprawdę - wystraszyła się pomady, czy na wyobraźnię podziałał jej ten kocioł w piekle. Chociaż znając ją to...


poniedziałek, 6 maja 2013

Prawidła, powidła i radar.

- Jak on na imię miał, ten Remik? - zapytała Ola siorbiąc latte.
- No... Remik. A co cię znowu naszło z Remikiem.
- A tak nawiązałam w temacie tych gaci... Czy to nie on je układał według terminu ważności?
- Nie. On je układał zgodnie z datą zakupu.
- Nosz... ty chyba serio masz wbudowany magnes na idiotów?!
- Wolałabym radar, wiesz?

Że też naprawdę musiała przypominać mi o największym dziwadle, jakie spotkałam w życiu. Ale fakt faktem - jeśli w promieniu mili jest jakiś koncertowy idiota, to ja na niego wpadnę. A raczej sam mnie znajdzie. Remik mnie znalazł przez ocean.

- A o co właściwie poszło z tym Remikiem? - drążyła Ola
- Pomijając, że okazał się palantem i jeszcze bardziej patologicznym pedantem?
- No...
- Już na lotnisku okazało się, że to jest jednak miłość DO pierwszego wejrzenia. Pomyślałam - dam szansę. A potem wyszło, jak w "Testosteronie". Że to jednak miłość do pierwszego włożenia jest. I... na tym się w zasadzie skończyła.
- O masz... yyy... - przycięła się.
- Bo w życiu Remika ważne były trzy szuflady.
- Że co???
- No beret miał zryty, jak pole bronami. To co się dziwisz?

Sama nie mogłam pojąć dlaczego trzy. Komoda miała ich cztery. A on tylko te trzy - że tak powiem - uważał za istotne. Chyba z powodu przechowywanych tam, w każdej oddzielnie - długopisu, bokserek i skarpet. Sortowanie i układanie ich w ustalonym przez niego porządku, mogło trwać godzinami. Kiedyś spytałam:

- Dlaczego tam leży tylko długopis?
- Żeby się nie wypisał.
- A jak się wypisze?
- To niemożliwe, bo używam go raz w miesiącu. Składam podpis.
- Acha.

Przyglądałam się przez chwilę, jak na tej podłodze siedzi. W końcu nie wytrzymałam:

- A dlaczego tak dziwnie składasz bokserki?
- Nie dziwnie. Pamiętam, które z którymi kupowałem, to razem leżą.
- Wszystkie dwadzieścia jednakowych par?
- Trzydzieści. Tak.
- Acha.

Jak doszedł do trzeciej szuflady, w której zaczął układać stos skarpet starannie przyglądając się każdej, nie powstrzymałam zjadliwości:

- Układasz według stopnia zużycia?
- Pięciopakami, według kolejności zakupu. Prawa do lewej.
- I mówisz to całkiem poważnie, tak? Że jesteś w stanie rozpoznać po kilku tygodniach, które skarpetki siedziały w tym samym pudełku?
- A co w tym dziwnego? Pewnie!

I to był moment, kiedy dotarło. Że jednak chcę natychmiast wracać do domu. Że to nie ten urlop. I człowiek nie ten. I w ogóle. I wszystko nie to.

- Boli mnie głowa - powiedziała słabym głosem Ola, usłyszawszy te rewelacje.
- No... darło z tego chyba z pół Southampton. Wszystkie moje koleżanki.
- Dziwny.
- Dziwny? On był nienormalny. On trzymał w szafie majtki i perfumy byłej żony. Jednymi ścierał kurze, a drugimi perfumował wykładzinę.
- Faktycznie ukwiał... I jak umotywowałaś to rozstanie?
- Powiedziałam, że seks mojego życia to nie był, jego pewnie też nie, więc lepiej się nie męczyć.
- Jak to przyjął?
- Nie pytałam.
- Skoro już o szurniętych mówimy... to Grzesiek był nudny w porównaniu. Chociaż kupował mi prawidła na walentynki   
- Serio???
- Serio, serio. Zielone.
- Jak to zielone powidła? Z kiwi?  
- Prawidła!! Powidła może bym jeszcze przeżyła, słodkie w końcu.   
- Co to są, kurwa, prawidła? - nie wytrzymałam 
- Takie cuś, co się wsadza do buta. Żeby się nie zdefasonował. W sam raz na Walentynki.

Kontemplując to traumatyczne wyznanie, pociągnęłam kolejny łyk kawy.

- Serio ci TO kupił na Walentynki? Ja bym mu to w oko wsadziła.
- Szok mnie powstrzymał. Powiedział, że pewnie się przyda. Ale on zawsze był dziwny.

Jakoś tak mi się po tym smutno zrobiło. Dotarło do mnie, że to tylko dwóch z wielu. I że do dupy ten radar, skoro dopiero po fakcie świeci.

A prawidła wyglądają tak:










sobota, 4 maja 2013

Na doła - Galeria!

Jak mam doła, to włażę do wanny. Wanna to jedyne znane mi miejsce, gdzie można się dołować komfortowo i zupełnie spokojnie. Nikt nie przeszkadza. Nikt nie wejdzie. Nikt nie zobaczy moich łez.

W samo południe wlazłam do letniej lawendowej. Rozbeczałam się. Jak krokodyl. Z ronienia wyrwał mnie dzwonek. Warknęłam nieśmiałe „halo” i nastawiłam uszu. No pewnie, że Ola.

- Doła mam.. - chlipnęła mi w słuchawkę bidula.
- Właź do wanny - doradziłam ciesząc się wrednie w duchu, że nie jestem sama.
- I mam pomarszczone stopy - oświadczyła.
- Masz doła przez stopy...? - zdziwiłam się życzliwie. - Mówię ci właź do wanny. Mnie pomaga. Lawendowa najlepsza  - dodałam, bo jak już ma tego doła, to niech chociaż w ludzkich warunkach.
- Do jakiej znowu wody?? - niemal się na mnie wydarła - Siedzę w wannie od dwóch godzin. W jaśminowej. Po pachy siedzę. I już mam pomarszczone stopy. A to ty kąpiesz się tylko jak masz doła? - zainteresowała się zjadliwie.
- Normalnie to prysznic biorę, durnoto. Jak dołuję, to muszę je we wannie wypłakać. Te gorzkie żale moje.
- Gorzkie żale... przybywajcie... - zaintonowała Ola zawodząc, jak stary kościelny.
- Myślisz, żeby dolać..? - zatroskałam się. 
- Pieprzony weekend! - wybuchła - Niech go szlag jasny trafi i mrówka kalifornijska! Co dolać?
- Wody dolać, pytam. Bo ja zaledwie po pas. A kalifornijska to jaka jest?
- Dobra stara... nieważne. Nie będę cię dołowała przecież swoim dołem. Doleje sobie gorącej, to może poczuję się lepiej.
- Tylko stopy wyjmij..! A dlaczego masz doła, tak ogólnie? - drążyłam wrednie.
- TO NIE WIESZ??? 5 maja jest rocznica. Galeriusz Umarł!

Zbaraniałam. Serio.

- A ty w tej wannie, na tę rocznicę? - upewniłam się - Z wiosłami jak na galerach, czcisz doła? - kwiknęłam dziką radością, bo nie mogłam się opanować.
- Jego żonie było Galeria Waleria, dasz wiarę? Nazywać się jak centrum handlowe...

I tu mnie dopiero dobiła. Bo ja naprawdę wszystko rozumiem... Balsam się skończył, złamał paznokieć i  obcas. Uciekł autobus, nie przyjechał pociąg, podcięła deskorolka. Cokolwiek. Ale żeby Galeria Waleria?! Że what???
Z drugiej strony - każdy pretekst jest dobry... by się nie przyznać, że mamy PMS ;)





piątek, 3 maja 2013

Hot or Not?

- Potrzebuję gacie! -  powiedział do mnie laptop głosem Blue.
- Swoich nie dam… - odruchowo postawiłam się.
- Nie chcę twoich, noo! Chcę takie wiesz… powabne, koronkowe i słodkie jak wisienka.
- Acha, bo ja to barchany do kolan noszę, pewnie.
- Spod spódnicy ci nie wystają, to chyba nie… Słuchaj no! Potrzebuję szybko.
- Ha! Pewnie randka…  
- Jaka tam randka - żachnęła się - wiosna, nowy anioł i czas się poczuć trochę jak kobieta. Latam w tych bokserkach na okrągło... zara mi klejnoty wyrosną!
- Klejnoty to też, tego.... damska rzecz - próbowałam ją pocieszyć - naszyjniki, pierdzionki, inny złom... A to bez gaci nie czujesz się kobietą? - zainteresowałam się
- Nie wiem, nie latałam bez gaci dotąd. Ale mam ochotę poczuć się sexy..  


No właśnie. Tak mnie to czasem zastanawia - dlaczego kobieta aby poczuć się sexy, potrzebuje takowych ornamentów. Dla faceta?


- Dla siebie... - kontynuowała Blue nie wiedząc nawet, że właśnie odpowiada na moje pytanie.
 - A ja myślę, że po to... żeby mu przyjemniej je było zdejmować. I co przypomnę sobie, jak szybko takowe lądują, dajmy na to... na żyrandolu, to głowę dam - jakbyś zapytała - nie będzie w stanie powiedzieć nawet, jakiego były koloru ... - dokończyłam rozważania na głos.   
- Ty wiesz, że najchętniej to ja bym chodziła ubrana w same tatuaże. Ale to jest Polska, pani... I jak kiedyś wchodziłam do seks szopy, to mnie przechodząca kobita chciała wzrokiem zabić.
- Nie zdarzyło mi się wejść do seks szopy w sumie. Nie dlatego, że się wstydzę, ale jakoś tak mi się kojarzy hmm... z enerdowskim pornolem, stylistyka ichniej bielizny.  
- Że niby bordello bum bum? Ja tam nie byłam po bieliznę! Do koleżanki wpadłam, na chwilę. Swoją drogą wyobrażasz sobie mnie z ogonkiem? - zadrwiła.

Wizja Blue z ogonkiem i boa na szyi podziałała tak sugestywnie, że ryknęłam gromkim, nieskrępowanym śmiechem, opluwając monitor kawą.
    

- Aaa..le.. z takim króliczym?   
- Plejboja.
- Nie, ale wyobrażam sobie plejboja... z takim... hahahaha  
- O Madonno! A wystające siekacze też mu doprawiłaś? Bo jak króliczy ogon, to obowiązkowo. I uszy.
- Byle nie rogi...  
- I nerwowo niuchający nos - popłynęła.
- A może zapytamy facetów, po co nam taka bielizna?
- Pytałam kilku. Żaden nie wie.
- A po co nam taka na nich?



 - Że niby w tym jest bardziej seksowny? - zafrasowałam się.
- Rzekłabym wręcz Adonis! Ty... to jak my w takim razie wyglądamy w tym, w ich oczach? - zastanowiła się głośno.



A może to czego my potrzebujemy, żeby poczuć się seksownie... I to czego potrzebują oni... - to dwie różne bajki? Bo w zasadzie to... to wygląda to tak:








 

środa, 1 maja 2013

Przychodzi kominiarz do baby...

Zgodnie z ustaleniem, które zmieniałyśmy - równie zgodnie - od wielu dni, nacisnęłam guzik domofonu.

- Dawaj na górę... prostuję... i jaja! - usłyszałam z głośnika, po czym otworzyły się drzwi.

Uzbrojona w koszyk, kocyk i zadyszkę, wdrapałam się do Oli. W koszyk, bo piknik. W kocyk, bo trawka. W zadyszkę, bo mnie żarła ciekawość. Jak ona te jaja... Wałkiem??

- Co masz w tym koszyczku Czerwony Kapturku? - zapytała Ola łakomie.
- Jaja, które gotujesz. I flaszeczkę winka. Zgodnie z teorią mojej siostry, jajka poprawiają humor - obwieściłam.
- Czy-je gotuję? - wyskandowała rozbrykana Ola.
- Kurze, zwyrodnialcu. Na twardo. Przynajmniej tak mówił domofon! Co z tym prostowaniem?
- No... włosy. Jak ich nie wyprostuję, to mam pokręcone myśli.
- Zawsze masz... - machnęłam ręką, pakując się na balkon.

Rozłożyłam kocyk. Wyjęłam spodeczki, kubeczki, termosik. Już miałam zarządzić chlebkiem, kiedy kątem oka ujrzałam, że Ola się na mnie gapi. Zdziwiona. Obok zdziwiony kot.

- Przyniesiesz jaja, czy będziesz tak stała? Jak nie dostanę zaraz, to do końca padnie mi humor!
- A możesz powiedzieć mi, ewentualnie uchylić rąbka... co ty właściwie czynisz???
- Piknik czynię. Nie widzi?! Pogoda się schrzaniła.

Ola westchnęła boleśnie i postawiła jaja na środku, już po chwili. Z marszu przystąpiła do konsumpcji.

- A fo tam mach jeffe w kofyfku? – spytała z pełną paszczą, łypiąc na mą prasę codzienną.
- Aaa... leżało w metrze, to wzięłam.
- I co piszą?
- Kominiarza baba szuka. Na dzisiaj. Nie wiem po co. Pewnie trza komin przepchać - parsknęłam.
- To hydraulika chyba? Kominiarz ma taką kulkę na łańcuszku.
- Nunczako?
- Sama jesteś nunczako! Myślisz, że on jej nunczako komin będzie czyścił?
- Ty... nie świtnusz, co?
- Ja nic zdroznego nie miałam na myśli. Sama se dośpiewałaś... - mruknęło niewiniątko.
- Nie dośpiewałam. Baba i kominiarz. Sam na sam! W majówkę? To jednoznacznie wróży.
- Przecież kominiarz szczęście...
- Ale sam, bez baby. A to jest jakaś zła kobieta, ci mówię!
- A ty skąd wiesz, znasz babę?
- Musi być zła skoro męża zdradza.
- Podła, niewierna lafirynda! I jeszcze wnuczka nie potrafi upilnować - popłynęła Ola.
- Jakiego wnuczka, jak rany?
- No tego, co mu piłka wpadła. Teraz musi kominiarz wyciągać. W majówkę.  Dasz wiarę?
- Nie dam - odparłam zapychając się jajem.

Przeżuwałyśmy przez chwilę w ciszy, zastanawiając się nad tą dziwną akcją.

- Coś mi nie pasuje z tym wnuczkiem - drążyłam - no bo... helooou... komin w bloku?
- A kto powiedział, że w bloku? Ona z Falenicy jest, tak przypuszczam.
- Ty... a może zadzwonimy zapytać?
- No wiesz! To by było wścibskie. Tak... po męsku! Oni zawsze zadają pytania, jak nie wiedzą.
- Ta... a baby, co nie wiedzą... wymyślą! - dorzuciłam.

Drzemy z tego całe popołudnie! Jeśli ktoś ma pomysł na komentarz typu - "Przychodzi kominiarz do baby" - zapraszamy!





Usprawiedliwienie

Dostałam w nocy list z zapytaniem, dlaczego nie pojawił się wpis. To strasznie miłe! Już spieszę z wyjaśnieniami.

Ola miała doła. A ja sabat. Beltane. Mój ulubiony. Wprawdzie nie skakałam na golasa przez ogień, ale były świece, kwiaty, wino, słodycze, wiedźmy i... pięknie było mi. A potem poszłam spać. Ola też poszła. Nie chciała ryzykować awantury z kotem, któremu służy za przytulankę. Mam nadzieję, że to nas usprawiedliwia.

Ale dziś będzie jak zwykle! Spotkamy się, zainaugurujemy leniwą majówkę i... nie omieszkamy do Was napisać.

Na umilenie oczekiwania - pomarańczka ;)



poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Na co komu mąż?


Z głębokiego snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Ola. Tonem funkcjonariusza CBŚ zapytała:

- Ty, po co Ci mąż?
- Czyj mąż? - spytałam półprzytomna, macając na wszelki wypadek drugą połowę łóżka.
- Niczyj. Taki przykładowy, znaczy.
- Jak niczyj, to nie mąż. Zwłaszcza o 3 nad ranem!
- Bo wiesz, kiedyś chciałaś być żoną, o ile sobie przypominam. O 3.05. I ja też.
- Ta, i nawet czekałam. Na białym koniu.
- Przecież ty się nie zbliżasz do koni, to jak na koniu czekałaś?
- O nie, nie, nie kochana! Na koniu to miał być on.
- Konie robią kupę jak idą - zastanowiła się Ola.

Przez chwilę kontemplowałyśmy to w ciszy. Pomyślałam, że jak taki z niego pedant, co jedzie i po drodze sprząta po koniu, to może - na szczęście - nie dojedzie. Bo ja z pedantem, to nie. Do rzeczywistości przywróciła mnie Ola.

- To metafora była. Ten koń. W sumie mógłby być mechaniczny.
- Czyli materialistka.
- Nie materialistka, ale od ciągłego noszenia mnie na rękach, mógłby dostać przepukliny. A tak to by mnie czasem podwiózł.
- To mąż do noszenia na rękach potrzebny Ci był? Od tego, to ma się kochanka.
- A tobie w zasadzie po co?
- A za cholerę nie pamiętam, po co ja go chciałam właściwie!
- Poza tym, ostatniego absztyfikanta, to raczej sama mogłaś na rękach nosić...
- Miłość to ciężar.
- Noooo nie tylko. Wiesz... miłość, pocałunki, seks... Aaaa, babranina!
- To ustalmy, że po firanki.
- Zwariowałaś?
- Nie. Ktoś je przecież musi powiesić. Jakiś czas temu krążył po sieci taki bajeczny obrazek. Wyraźnie nadgryziona zębem czasu panna, w ślubnej sukience, okupuje przydrożną ławeczkę. Obok tabliczka, na której napisano po angielsku, że czeka na idealnego mężczyznę. Tak na oko ze sto cztery lata. Ale szczęka zachowała się całkiem ładnie.
- To ja jednak poczekam z tym czekaniem, wiesz? To dobranoc!
- Dobranoc kochanie!

Zasypiając pomyślałam przez chwilę o tym, że każda z nas ma swojego Godota, który do niej nigdy nie dotrze.



niedziela, 28 kwietnia 2013

Aniołek na wiosnę?

- Wiosna, cieplejszy wieje wiatr! Wiosna.. znów nam przybyło lat.. Fuck. Że też Skaldowie nie mogli zaśpiewać czegoś bardziej przyjaznego kobietom - powiedziała Blue wchodząc do kuchni. Zaraz potem zażądała kawy.

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jeszcze niedawno taka nieszczęśliwa, a dzisiaj proszę - podśpiewuje, dowcipkuje. Chyba naprawdę się zakochała.

- Pędzisz coś? - zapytała niuchając podejrzliwie od progu.
- Rogaliki piekę.
- Z bimbrem?
- Nie, tradycyjnie. Na drożdżach. Że też Ci się drożdże tylko z jednym kojarzą…
- Dobra, z bimbrem czy bez, dawaj.
- Ale ciasto jeszcze rośnie...
- Niech rośnie, a my sobie w tym czasie… o! Konfiturek popróbujemy.
- Ale to do rogalików - bezskutecznie próbowałam ją powstrzymać.

Siadłyśmy za stołem, na stole kot. Też niuchający podejrzliwie. Bo goście.

- A co Cię tak nagle wzięło na wypieki domowe?
- Dla ukochanego piekę.
- Przecież nie masz! Chyba, że o czymś nie wiem... Zeznawaj mi tu!
- Nawet jeśli nie mam, to aromat powinien spędzić tu przynajmniej połowę męskiej populacji...
- A jak przyjdzie połowa żeńska?
- Aaa fakt... Ty się przywlokłaś. 
- A z tym ciastem toś niegłupio wymyśliła. Moja siostra zawsze powtarza, że każda kobieta powinna mieć miłego aniołka na wiosnę. Przecież nie będziemy ich trzymać na głodnego. Chociaż mój woli kiełbasę. Schabową.
- Jak to schabową?
- Normalną, wołową. Na gorąco.
- Zawsze myślałam, że schab jest ze świni...
- Co nie? Faceci są jednak dziwni - powiedziała Blue pożerając mi resztę konfitur.
- Ej, ale nie zastanawia cię to? Że wołowina ze świni?
- W zasadzie to odkąd go poznałam, niewiele już rzeczy sprawia, że czuję się confused. Gdzie te rogale?

Nie wytrzymałam i pognałam do Google.

- Ty, ten twój anioł ma rację. Krowa też ma schab.
- Mój ci - potwierdziła z dumą.
- A Ty myślisz, że aniołki żrą? - zapytałam z nagła zainteresowana.
- No, jeden na pewno - odpowiedziała, pokazując palcem na siebie.
- Obżarstwo, lenistwo... - zaczęłam wyliczać.
- Same przyjemne rzeczy - zgodziła się.
- A, i jeszcze to... cudzołóstwo!
- No widzisz. Więc na co komu mąż?



piątek, 26 kwietnia 2013

Co robi kobieta po trzydziestce?




Co robi kobieta po trzydziestce? Pięknieje! Ola odkryła to niespodziewanie. Dzisiaj rano. I zadzwoniła. Wkurwiona. Że nie ona.

- Sama siebie przerażam codziennie rano! - oświadczyła mi, po czym odłożyła słuchawkę.

Zbaraniałam.
Nie odbaraniałam.
Oddzwoniłam.

- Że w tak piorunującym tempie - dzień dobry - piękniejesz?
- To by mnie raczej w ekstatyczne stany, dobry, wprowadzało. Oraz mam zmarszczkę. Mimiczną.
- Phi, też mi coś! Też mam! I siwy włos, aktualnie.
- Aktualnie na skroni? Mietek Fog. Trzeba jakiś kierunek obrać! - dorzuciła.
- Zabiorę cię... właśnie tam! Karolak.
- Ty mi tu nie wyjeżdżaj z Karolakiem, dobra?
- Z Karolakiem, to ja ewentualnie tam. Tu wolałabym jednak z tobą.
- To SPA?
- SPA.
- To pa.

Po godzinie byłyśmy już na Centralnym. Ja na szpilkach. Ona na zwolnieniu.
Spóźnienie na pociąg do Szczecina powitałyśmy kwikiem zachwytu. I konstatacją, że Szczecin to północ.A północ to lodowce. Albo gorzej. Z małpimi minami stwierdziłyśmy, że jęzor lodowca niekoniecznie, gdyż - nieco niekatolicko - wolimy inne jęzory. Rechocząc lubieżnie postanowiłyśmy to uczcić u mnie. Bo blisko. Siwuchą. Bo Carlo Rossi mi wyszło. Na pociąg do Krakowa spóźniłyśmy się już całkiem świadomie.

W domu włączyłyśmy kaloryfer. Siadłyśmy pod fikusem, pod oczy po ogórku, do Siwuchy palemka i słomka. Zaproponowałam krem z filtrem, ale postanowiłyśmy zaszaleć.W tropikach i tak guzik daje. Brakujący brzeg ciepłego basenu zastąpiła niebieska miska. Na stópkach klapeczki. Chałupy welcome tu. Wodecki.

I wiecie co? No... nie mogłyśmy nadziwić, jakie my piękne jesteśmy! Gdzieś tak od połowy butelki. Jeśli nie po trzydziestce, to po alkoholu na pewno. I że świat jest taki piękny i ciepły. Jeśli podejść do niego, jak faceci ;)