niedziela, 9 czerwca 2013

Dziwaczka

Blue siedziała przy stoliku w Wok'u, a w oczach miała obłęd.

- Marność! - zagrzmiała, kiedy dosiadłam się do niej.
- Co jesz?
- Marność nad marnościami i wszystko marność, o! - zagrzmiała głośniej znad (chyba) kaczki.

Siedzący przy sąsiednim stoliku Murzyni, dyskretnie obejrzeli się.

- Jeśli rozumieją po staropolsku, to potraktują to jako przestrogę i wyjdą bez konsumpcji - zauważyłam uradowana.

Swoją drogą Murzyni w Wok'u? Nie! Nie jestem rasistką czy coś. Ale wyglądali dość egzotycznie. Tymczasem Blue zawisła. Dosłownie i w przenośni, bo zagapiła się przed siebie z rozchyloną paszczą i jakimś szaleństwem w oku. I się nie chciała odwiesić.

- Te, Ofelia - dźgnęłam ją pałeczką - tu baza!
- Co? A... no kaczkę wzięłam. Kaczkę jem - wymamrotała jak mantrę.
- To ją może jedz, tę kaczkę, a nie gapisz się na innych pożeraczy. Coś ty dziś taka.... zawiesista?
- A bo jakoś tak zobaczyłam się z Czejenami. I szczerze, to tego jednak nie widzę.
- Z jakimi Czejenami? I co mają do tego, na litość, Indianie?
- No właśnie nic nie mają, dlatego nie widzę - stwierdziła i zapchała się ryżem.

Teraz dla odmiany zawiesiłam się ja. Kombinowałam zawzięcie i w tę i wewtę.
I ni grzyba mi chińska kaczka do amerykańskich Indian nie pasowała. A już na pewno nie w kontekście marności.

- Nie pasuje - oznajmiłam wreszcie.
- Co nie pasuje? - zainteresowała się uprzejmie.
- Ta kaczka z Czejenami.
- A ty jeszcze o tym? - zdziwiła się szczerze moja przyjaciółka.
- A ty nie?
- Tak se myślę... Może by jeszcze na lody?
- O nie kochana, bo wejdziesz na Eskimosów. Już mi wystarczy czejeński Chińczyk.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz