czwartek, 16 maja 2013

Zakupowy obłęd...

- Aaaale się ubawiłam - powiedziała Ola ponuro.
- Oho... Kogoś wkurzyło...
- Chyba pokocham komedie romantyczne! - parsknęła.

Zawsze zastanawiałam się jak to się dzieje, że jak już się zakochamy, to bardziej chce nam się płakać, niż śmiać. Przecież powinna skakać ze szczęścia, a na każdym kroku się wyzłośliwia.

- Dlaczego mam ochotę być wredna? - zapytała czytając w moich myślach.
- Trzeba ci lodów! - zawyrokowałam i pociągnęłam ją za sobą.
- Następnym razem pójdę na horror. O piłach mechanicznych! - parskała dalej.
- Słuchaj no... co właściwie się stało? Oglądałaś słit komedię. Eteryczna blondynka z nogami anioła, znalazła szczęście w ramionach złotowłosego Adonisa. O co ten nerw? Że w finałowej scenie nie poszatkowała ich jajcarnia?
- Normalne, zakochana jestem. Jakie nogi? I skąd wiesz, jakie nogi mają aniołki? - w jej głosie pobrzmiewała desperacja.
- Ponoć całe są anielskie, to nogi pewnie też...
- To nogi lepiej piłą jednak! - syknęła.
- To pójdziesz ze mną na zakupy. Bo musze kupić sekator.

Jasne, że nie potrzebuję sekatora. Ale wolałam mieć ją na oku. Po sekator poszłyśmy do Rossmana. Zawsze tam idę, kiedy nie wiem po co. Można nakupować dupereli i mieć poczucie, że to życie jak "Seks w wielkim mieście".

- A ty nie chciałaś sekator? - ocknęła się Ola w tramwaju.
- Przecież mam. Obcinacz do paznokci mam. Nie czepiaj się!
- Badyla tym nie utniesz.
- Bo to jest do paznokci, wiesz?
- To gdzie teraz?
- Do apteki.

Do apteki poszłyśmy do chińczyka. Na krewetki z kury, która jest nie wiadomo czym, ale smakuje indykiem. I wystarczająco ostro, żeby ziać ogniem zamiast marudzić.

- Chcesz mnie zabić - stwierdziła Ola ze łzami w oczach.
- Ciesz się, że to nie rosołek tajski! Poza tym zawsze mówiłaś, że masz niewyparzoną gębę, to bądź wdzięczna, że ci pomogłam wyparzyć.
- Słuchaj, a co miałaś kupić w tej aptece?
- Nie pamiętam. Coś na pryszcze chyba.
- Nawóz może.
- Na pryszcze najlepszy jest  seks, ale to pewnie dają po godzinach.
- W ogóle to nie wiem czemu ja się z tobą czołgam po tych zakupach! Nie cierpię zakupów! Nigdy nie mogę kupić tego, czego potrzebuję i wracam do domu zmęczona, spocona, wściekła i bez gaci! - wybuchła, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Jak bez gaci? W przebieralni zostawiasz? Spoko hobby, w sumie...
- Bez gaci czy czego tam, co miałam kupić. To był przykład!!! Chodź kupić. Przez ciebie zapragnęłam gaci.

Po gacie poszłyśmy do wróżki. Bo była po drodze. Ale o tym nie powiemy, bo się nie spełni. Koniec końców wróciłyśmy całe, zdrowe, wściekłe, bez sekatora, z lakierem, szampanem i chwilowo bez wideł. Na ostatnim odcinku był Blikle i pączki, a tam to tylko po bransoletki i jaja.

- Pewnie znowu myślisz, że jestem szurnięta... - zapytałam ostrożnie wypakowując ciacha.
- Bardzo ładnie! Ja zakupy dokładnie tak samo robię. Dziś poszłam po worki do odkurzacza i wróciłam z płynem do soczewek, dezodorantem i trzema bułkami. A nie, jeszcze Kreta kupiłam. Do rur. Chciałam w Rossmanie batonika serwatkowego, ale nie było. To wzięłam Kreta. I tak w kółko. Zawsze to samo! - zapchała się pączkiem z głębokim westchnieniem.

A ja po raz pierwszy dzisiaj poczułam, tę głęboką solidarność jajników. I że tę moją Olę NAPRAWDĘ rozumiem. Bo jak się ma doła albo PMS, to nie chodzi... że gdzie i co. Tylko o to, żeby zakupić! Bo...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz