wtorek, 7 maja 2013

Boss

- Dzwonię i dzwonię, a ty gadasz i gadasz! – zbeształa mnie Blue dramatycznym głosem.
- Stało się co? Nie gadałam. Tylko słuchałam.
- Oczywiście, że się stało! Tylko po trzeciej próbie dodzwonienia zapomniałam co. Jak słuchałaś? To telefon, nie patefon!
- A wiesz, że w pewnym sensie tak? Szef dzwonił. Faktycznie, jakbym na okrągło jednej przyśpiewki słuchała.
- I co? Ten szef?
- Kaloryfer mu grzeje.

Blue zamilkła, przetwarzając informację. A ja pomyślałam, że może ona i ma magnes na idiotów w rolach oblubieńców, ale ja za to - jak mało kto - mam szczęście do dziwadeł, poprzebieranych w szaty moich szefów.

- To chyba dobrze, że grzeje... nie? Jak by nie grzał, to byłby popsuty... - wywnioskowała ostrożnie.
- Ty, maj jest! Dwadzieścia stopni. Popsuł się i grzeje, jak jakiś kocioł piekielny. Tak przynajmniej zeznał mój szef. Oraz że mam coś z tym zrobić.
- Zimną wodą masz polewać dla ochłody?
- Szefa czy kaloryfer?
- A co tam sobie wolisz. On ma więcej takich zmartwień, ten szef?
- Całe tony. Psuje coś średnio raz w tygodniu. On psuje, a ja naprawiam udając. Że wierzę, że to się zepsuło samo. Kupa frajdy! – dodałam jadowicie.
- I nigdy się nie przyznał, że to on?
- Oszalałaś? Nawet jak go okradli (bo to gamoń pierwszej wody) to powiedział, że portfel sam opuścił kieszeń spodni. Bez jego wiedzy. Imaginujesz sobie? Sam!
- A mój Boss to jest po prostu... boss...ki - dorzuciła Blue rozanielonym głosem.

Już prawie jej uwierzyłam, jak sobie przypomniałam o drobnym szczególe. Drobnym, acz w tej sytuacji złośliwie znaczącym.

- A idźże małpo, nie ściemniaj! Przecie ty masz same szefowe!
- Ale ja mówię o eks - uzupełniła pospiesznie. - On był, jak rzymski Cezar. Aż chciałam mu hymn napisać.
- Że łysy w wianku?
- Że iskro niebios.
- I napisałaś mu to?
- Nie. Napisałam, że nie mogę znaleźć epitetu, a nie chciałabym go urazić. Bo na kwiata elizejskich... to sorry... ale nie wygląda.  
- Tak źle?
- Przeciwnie. Jako kwiat przestałby być taki męski - rozmarzyła się. - A twój męski jest może? - zainteresowała się z nagła.
- Mój ma pomadę, na łbie. Przynajmniej póki jeszcze włos jak skrzydło kruka. Bo potem to raczej efekt mokrej szmaty jest. A twój co ma?
- Mój ma łyse skrzydło. Bez pomady raczej.
- A dzisiaj to mi chyba nawet powiedział komplement, wiesz? Przedstawiając mnie koledze, dokonał prezentacji w słowach "To jest Ola, mówi się Aleksandra. Kiedyś była brzydka, teraz jest ładna..."

Nieomal usłyszałam, jak Blue zawisa w niedowierzaniu. Się nie dziwię, bo sama tak zawisłam kilka godzin wcześniej. W końcu ją odkorkowało:

- Wiesz co? Toporny, ale jednak komplement. - potwierdziła skwapliwie - A ja ten... no... właściwie to dzwoniłam, żeby cię wyciągnąć do sauny, ale jak masz ten kaloryfer to ten... to narazie! - pospiesznie odłożyła słuchawkę.

Nie wiem naprawdę - wystraszyła się pomady, czy na wyobraźnię podziałał jej ten kocioł w piekle. Chociaż znając ją to...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz