- Tak przy obiedzie? - skrzywiłam się.
- Obiadokolacji. Tak.
Biorąc pod uwagę jej wczorajsze post-saunowe rewelacje, wcale nie byłam taka pewna czy pragnę dalszych zwierzeń. Diabli wiedzą, gdzie dzisiaj była i czego się naoglądała tym razem.
- To zależy... - zaczęłam ostrożnie.
- Od?
- Od tego czy znowu poleciałaś do sauny, gapić się na klejnoty z kopytami do góry - podsumowałam
- A gdzie tam. Nie miałam czasu do sauny dziś. Leciałam tu prosto z pracy.
Poniekąd odetchnęłam z ulgą. Ale nie do końca.
- No? To gdzie znowu podglądałaś chłopaków? - zapytałam siląc się na obojętność.
- Nie podglądałam, słowo. Samo się. I chyba mam następny szok estetyczny.
- Skąd go przywlokłaś tym razem?
- Z Marszałkowskiej. W godzinach szczytu.
Że co? Jak babcię drypcię... oniemiałam. Chyba jej wczoraj ta sauna zaszkodziła, jak mnie nadmiar słońca.
- Gorszy cię warszawska ulica, berecie jeden?
- Gorzej. Półgoli faceci łażący po niej. Idzie taki, galoty do kolan, jakieś buty takie...
- Boso ma iść? - kwiknęłam z radością.
- ...i dalej goły! - dokończyła zdegustowana Ola.
- Wybacz, ale nie chwytam...
- Bo mnie to wpienia i za to powinien być mandat. Jak taki goły idzie, to ja tylko patrzę, czy krowa na sznurku też idzie. Za nim.
- Tyż goła? - nie opanowałam się
Ciężko mi było zachować powagę, serio. Temat poważny, przyjaciółka w traumie, a mnie się załączyła wizualizacja i ni w ząb. No za jasną cholerę... nie mogłam się powstrzymać. I ja wiem jak to jest. Że to taki ognik zapalny, który uruchamia najgłębsze pokłady irytacji. A ty? im bardziej się starasz, tym bardziej nie umiesz. Na pewno znacie ten stan!
- Nie goła. On goły. Górą, kurwa. Bez koszuli, T-shirta, czegokolwiek! - skandowała prawie.
- Tyyy pojdziesz górom... tyyyy pojdziesz górom, a ja dooooliiiinoooooom...
No dobra. Poniosło mnie. Ale repertuar - przyznacie - trafny.
- Dolinę na szczęście ma zakrytą... - zraportowała Ola ponuro.
Patrzyła na mnie przez chwilę, jak gdyby właśnie zobaczyła UFO. Albo tę krowę wspomnianą.
- Czy ty ewentualnie... nie to żebym nalegała... Ale czy ty ewentualnie na chwilę mogłabyś przestać się śmiać?! Taki spocony, świecący i najczęściej gruby! - wzdrygnęła się.
I tu - naprawdę - nie dałam rady. Pomimo ciężkich starań, zaciskania zębów i odwracania wzroku...
- Taki chodzacy demot? - zakwiliłam i popłakałam się ze śmiechu.
- Oui! - odparła moja przyjaciółka z dobijającą powagą - To właśnie miałam na myśli.
Otarłam łzy i jakimś cudem się opanowałam. Wlepiłam wzrok w blat koncentrując się na plamie na obrusie. Policzyłam w myślach do dwudziestu i... ryknęłam jeszcze głośniej.
- Lub jadący na rowerze, w tej opcji też widuję. I to moje poczucie estetyki gwałci też... - dokończyła poprawną polszczyzną Ola, sięgając po dokładkę.
To co mnie najbardziej śmieszyło, to ten jej niewzruszony spokój. Przeżuwała przez chwilę i coś analizowała wyraźnie, po czym rzuciła w przestrzeń:
- Jestem okropna, co?
- Nie. To ja jestem okropna. Nie powinnam szydzić z twoich uczuć.
- A daj spokój. Sama z tego przez cały dzień darłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz