- Słuchaj, ja nie mam czasu teraz! - wydyszała mi Blue w słuchawkę.
- A coś ty taka zziajana?
- Bo kot do mnie gada, no.
Nie powiem, przytkało mnie.
- Że kot gada to rozumiem, ale dlaczego jesteś zziajana? W berka się bawicie,
czy co?
- Zasadniczo to w chowanego, jak już koniecznie chcesz wiedzieć.
- A kto się chowa? - nie mogłam sobie darować docinka.
- No zgadnij? Czekaj moment, bo mnie woła.
Usłyszałam jak leci ze mną - dosłownie - bo zabrała telefon ze sobą, i jak czule przemawia do kota:
- A gdzie kotecek się schował? Ciooo?
- Miaaaau - odpowiedziało coś, ewidentnie głosem kota.
- A może jest za zasłonką?
- Miauuuuuu...
- Nie ma kota! Hmmm... a może jest za drugą? Halo!
- Ciebie pogięło?
- Spokojnie. Jasne, że jest za tą pierwszą, ale strasznie go jara jak jestem gapa.
- Koty generalnie jara nasza gapowatość. Zwłaszcza w temacie mięska.
- Mięska? - nie załapała Blue
- Owszem. Jak jesteś gapa, to zostawisz takowe bez opieki. A kotek będzie wiedział, co z nim zrobić.
- Masz na myśli, że jest on wtranżalający? - uradowała się, choć nie wiem z czego.
Nie wiem z czego, bo zadzwoniłam... aby opowiedzieć jej, co Melania uczyniła z wołowiną, którą spuściłam z oka na całe pięć minut. Nie to, żebym żałowała kotu. Ale wołowina była na bitki. A kot do bitki postanowił nie dopuścić. Bo to taki kot pacyfista, o.
PMS & more
poniedziałek, 10 czerwca 2013
niedziela, 9 czerwca 2013
Dziwaczka
Blue siedziała przy stoliku w Wok'u, a w oczach miała obłęd.
- Marność! - zagrzmiała, kiedy dosiadłam się do niej.
- Co jesz?
- Marność nad marnościami i wszystko marność, o! - zagrzmiała głośniej znad (chyba) kaczki.
Siedzący przy sąsiednim stoliku Murzyni, dyskretnie obejrzeli się.
- Jeśli rozumieją po staropolsku, to potraktują to jako przestrogę i wyjdą bez konsumpcji - zauważyłam uradowana.
Swoją drogą Murzyni w Wok'u? Nie! Nie jestem rasistką czy coś. Ale wyglądali dość egzotycznie. Tymczasem Blue zawisła. Dosłownie i w przenośni, bo zagapiła się przed siebie z rozchyloną paszczą i jakimś szaleństwem w oku. I się nie chciała odwiesić.
- Te, Ofelia - dźgnęłam ją pałeczką - tu baza!
- Co? A... no kaczkę wzięłam. Kaczkę jem - wymamrotała jak mantrę.
- To ją może jedz, tę kaczkę, a nie gapisz się na innych pożeraczy. Coś ty dziś taka.... zawiesista?
- A bo jakoś tak zobaczyłam się z Czejenami. I szczerze, to tego jednak nie widzę.
- Z jakimi Czejenami? I co mają do tego, na litość, Indianie?
- No właśnie nic nie mają, dlatego nie widzę - stwierdziła i zapchała się ryżem.
Teraz dla odmiany zawiesiłam się ja. Kombinowałam zawzięcie i w tę i wewtę.
I ni grzyba mi chińska kaczka do amerykańskich Indian nie pasowała. A już na pewno nie w kontekście marności.
- Nie pasuje - oznajmiłam wreszcie.
- Co nie pasuje? - zainteresowała się uprzejmie.
- Ta kaczka z Czejenami.
- A ty jeszcze o tym? - zdziwiła się szczerze moja przyjaciółka.
- A ty nie?
- Tak se myślę... Może by jeszcze na lody?
- O nie kochana, bo wejdziesz na Eskimosów. Już mi wystarczy czejeński Chińczyk.
- Marność! - zagrzmiała, kiedy dosiadłam się do niej.
- Co jesz?
- Marność nad marnościami i wszystko marność, o! - zagrzmiała głośniej znad (chyba) kaczki.
Siedzący przy sąsiednim stoliku Murzyni, dyskretnie obejrzeli się.
- Jeśli rozumieją po staropolsku, to potraktują to jako przestrogę i wyjdą bez konsumpcji - zauważyłam uradowana.
Swoją drogą Murzyni w Wok'u? Nie! Nie jestem rasistką czy coś. Ale wyglądali dość egzotycznie. Tymczasem Blue zawisła. Dosłownie i w przenośni, bo zagapiła się przed siebie z rozchyloną paszczą i jakimś szaleństwem w oku. I się nie chciała odwiesić.
- Te, Ofelia - dźgnęłam ją pałeczką - tu baza!
- Co? A... no kaczkę wzięłam. Kaczkę jem - wymamrotała jak mantrę.
- To ją może jedz, tę kaczkę, a nie gapisz się na innych pożeraczy. Coś ty dziś taka.... zawiesista?
- A bo jakoś tak zobaczyłam się z Czejenami. I szczerze, to tego jednak nie widzę.
- Z jakimi Czejenami? I co mają do tego, na litość, Indianie?
- No właśnie nic nie mają, dlatego nie widzę - stwierdziła i zapchała się ryżem.
Teraz dla odmiany zawiesiłam się ja. Kombinowałam zawzięcie i w tę i wewtę.
I ni grzyba mi chińska kaczka do amerykańskich Indian nie pasowała. A już na pewno nie w kontekście marności.
- Nie pasuje - oznajmiłam wreszcie.
- Co nie pasuje? - zainteresowała się uprzejmie.
- Ta kaczka z Czejenami.
- A ty jeszcze o tym? - zdziwiła się szczerze moja przyjaciółka.
- A ty nie?
- Tak se myślę... Może by jeszcze na lody?
- O nie kochana, bo wejdziesz na Eskimosów. Już mi wystarczy czejeński Chińczyk.
wtorek, 4 czerwca 2013
Ziew
Wisiałyśmy na telefonie, raz po raz ziewając w słuchawkę.
- Sorry, że tak ziewam. Po nerwosolu. Ty?
- Ja ziewam z melancholii.
- Achaaaa... - ziewnęłam przeciągle.
- Nooooo... - potwierdziła ziewnięciem Ola.
- To co? Idziemy spać?
- No trzeba.
I ziewałyśmy dalej. Takie dobre pół godziny ziewania.
- A melancholię masz z kota?
- Gdzie tam. Melancholię to ja czerpię z miłości.
- Z miłości ziewasz zatem?
- Noooooo...
- Aż taka nudna? Nigdy się nie zakocham!
- Kłamczucha!
- Zasadniczo ziewam, bo jestem niedotleniona.
- Z miłości?
- Z miłości to niekoniecznie, bo zaliczyliśmy dzisiaj wszystkie parki Warszawy chyba. Chociaż trochę też. Bo czasem jak cię przydusi, to i oddychać się nie da - zachichotała.
- Achaaaa....
- Ileś ty tego nerwosolu wzięła?
- A nie wiem, bo ciemna butelka.
- Ciągnęłaś z gwinta?! To powinnaś motylki widzieć albo światełka, jak sobie tak chlapnęłaś od serca.
- Zasadniczo to od babci chlapłam.
- A w ogóle to po ci nervosol? Z miłości?
- Ta... do dziecka...
- To może lepiej chodźmy spać - zadecydowała Ola ostrożnym tonem dzieciofoba.
I poszła.
Idę i ja.
- Sorry, że tak ziewam. Po nerwosolu. Ty?
- Ja ziewam z melancholii.
- Achaaaa... - ziewnęłam przeciągle.
- Nooooo... - potwierdziła ziewnięciem Ola.
- To co? Idziemy spać?
- No trzeba.
I ziewałyśmy dalej. Takie dobre pół godziny ziewania.
- A melancholię masz z kota?
- Gdzie tam. Melancholię to ja czerpię z miłości.
- Z miłości ziewasz zatem?
- Noooooo...
- Aż taka nudna? Nigdy się nie zakocham!
- Kłamczucha!
- Zasadniczo ziewam, bo jestem niedotleniona.
- Z miłości?
- Z miłości to niekoniecznie, bo zaliczyliśmy dzisiaj wszystkie parki Warszawy chyba. Chociaż trochę też. Bo czasem jak cię przydusi, to i oddychać się nie da - zachichotała.
- Achaaaa....
- Ileś ty tego nerwosolu wzięła?
- A nie wiem, bo ciemna butelka.
- Ciągnęłaś z gwinta?! To powinnaś motylki widzieć albo światełka, jak sobie tak chlapnęłaś od serca.
- Zasadniczo to od babci chlapłam.
- A w ogóle to po ci nervosol? Z miłości?
- Ta... do dziecka...
- To może lepiej chodźmy spać - zadecydowała Ola ostrożnym tonem dzieciofoba.
I poszła.
Idę i ja.
niedziela, 2 czerwca 2013
Mumia?
Drzwi otworzyła mi mumia, machając nerwowo ręką. Żebym wchodziła.
- To ty? – zapytałam niepewnie.
- A kto? Mumia?!
Ola była poirytowana. Było to widać wyraźnie, nawet przez metry owijającego ją... czegoś.
- Fakt, mumii w turbanie nie widziałam. Coś ty na siebie założyła?
- Odczep się! – powiedziała uprzejmie – Ręcznik.
- Że niby to jest on?
- Duży trochę, wiem. Nie zauważyłam, że wyjęłam plażowy płaszcz kąpielowy.
A jak macałam w ciemno z wanny, to już było za późno na cokolwiek innego.
- I to cię tak, niech no pomyślę... wyprowadziło z równowagi?
- Co? Że się owijać musiałam, żeby się nie zabić? No też. Ale właściwie i naprawdę, drogerie...
Zasępiła się i zapatrzyła przed siebie. A ja zapatrzyłam się w nią. Z niekłamanym zachwytem.
- Nie mów mi, że leciałaś w tym do drogerii, bo ci zabrakło szamponu...
Wizja mumii rodem ze Scooby Doo pędzącej do Natury ulicami Warszawy, podziałała na mnie tak sugestywnie, że przez dłuższą chwilę piałam jak młody kogut, oparta o framugę. Nie dało rady. Skończyłam w kucki.
- Śmieszy cię to? - warknęła.
- No... - rękawem otarłam łzy - weź miej trochę litości dla mojego tuszu. Nie jest wodoodporny.
Popatrzyła na mnie z prawdziwą nienawiścią:
- Na bóstwo się robię - oświadczyła.
- A ja myślałam, że balsamujesz zwłoki i z rozpędu zaczęłaś swoje. Powiesz mi
o co... z tą drogerią?
- Bo to jest niesprawiedliwość społeczna. Te drogerie. A w zasadzie płciowa.
Ty policzyłaś kiedyś ile musisz specyfików, mazideł i innych pierdół użyć, żeby się wykąpać i potem wysmarować? - wybuchła.
- Że co?! - pomyślałam, że nie wierzę.
- Właśnie dziś policzyłam. Dziewięć wyszło!
- A ty co? Kleopatra?
- Weź nie bądź sadystyczna...
- Jak bym była sadystyczna to bym powiedziała, że Konstytucja gwarantuje
po równo...
- A gówno!
- ... a najmniej jednakowoż po równo, to mają (jak by nie patrzeć) faceci. Bóg jednak była Kobietą! - dodałam z przekonaniem.
- Gdyby Bóg była Kobietą, to nie musiałabym o... tego wszystkiego tu... i w ogóle...
i dla niego...
Przez chwilę wsłuchiwałam się w ten popis zdolności oratorskich. Popatrzyłam na to smutne dzieło stojące przede mną, owinięte w... coś, z ogórkiem pod okiem, bo drugi gdzieś odpadł, rękawiczkami na parafinie i jakąś łososiową maską o zapachu malin. A potem popatrzyłam na narzucony szlafrok w obawie, że ma pod nim jaką folię kuchenną. Nie było. Odetchnęłam z ulgą. Usiadłam i naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć, żeby jej było miło.
- Znaczy się tego... randkę masz?
Na początek dostałam turbanem.
- To ty? – zapytałam niepewnie.
- A kto? Mumia?!
Ola była poirytowana. Było to widać wyraźnie, nawet przez metry owijającego ją... czegoś.
- Fakt, mumii w turbanie nie widziałam. Coś ty na siebie założyła?
- Odczep się! – powiedziała uprzejmie – Ręcznik.
- Że niby to jest on?
- Duży trochę, wiem. Nie zauważyłam, że wyjęłam plażowy płaszcz kąpielowy.
A jak macałam w ciemno z wanny, to już było za późno na cokolwiek innego.
- I to cię tak, niech no pomyślę... wyprowadziło z równowagi?
- Co? Że się owijać musiałam, żeby się nie zabić? No też. Ale właściwie i naprawdę, drogerie...
Zasępiła się i zapatrzyła przed siebie. A ja zapatrzyłam się w nią. Z niekłamanym zachwytem.
- Nie mów mi, że leciałaś w tym do drogerii, bo ci zabrakło szamponu...
Wizja mumii rodem ze Scooby Doo pędzącej do Natury ulicami Warszawy, podziałała na mnie tak sugestywnie, że przez dłuższą chwilę piałam jak młody kogut, oparta o framugę. Nie dało rady. Skończyłam w kucki.
- Śmieszy cię to? - warknęła.
- No... - rękawem otarłam łzy - weź miej trochę litości dla mojego tuszu. Nie jest wodoodporny.
Popatrzyła na mnie z prawdziwą nienawiścią:
- Na bóstwo się robię - oświadczyła.
- A ja myślałam, że balsamujesz zwłoki i z rozpędu zaczęłaś swoje. Powiesz mi
o co... z tą drogerią?
- Bo to jest niesprawiedliwość społeczna. Te drogerie. A w zasadzie płciowa.
Ty policzyłaś kiedyś ile musisz specyfików, mazideł i innych pierdół użyć, żeby się wykąpać i potem wysmarować? - wybuchła.
- Że co?! - pomyślałam, że nie wierzę.
- Właśnie dziś policzyłam. Dziewięć wyszło!
- A ty co? Kleopatra?
- Weź nie bądź sadystyczna...
- Jak bym była sadystyczna to bym powiedziała, że Konstytucja gwarantuje
po równo...
- A gówno!
- ... a najmniej jednakowoż po równo, to mają (jak by nie patrzeć) faceci. Bóg jednak była Kobietą! - dodałam z przekonaniem.
- Gdyby Bóg była Kobietą, to nie musiałabym o... tego wszystkiego tu... i w ogóle...
i dla niego...
Przez chwilę wsłuchiwałam się w ten popis zdolności oratorskich. Popatrzyłam na to smutne dzieło stojące przede mną, owinięte w... coś, z ogórkiem pod okiem, bo drugi gdzieś odpadł, rękawiczkami na parafinie i jakąś łososiową maską o zapachu malin. A potem popatrzyłam na narzucony szlafrok w obawie, że ma pod nim jaką folię kuchenną. Nie było. Odetchnęłam z ulgą. Usiadłam i naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć, żeby jej było miło.
- Znaczy się tego... randkę masz?
Na początek dostałam turbanem.
sobota, 1 czerwca 2013
Cała Polska czyta!
- Kulawo mi dziś - powiedziała Ola, gapiąc się przed siebie.
- Pogoda - mruknęłam, bo i mnie kolorowo nie było.
- Robimy coś?
- Tylko co?
Pomyślałam, że dawno już nie było mi tak obojętne, co będę robić. I że w zasadzie obojętne jest mi również, że jest mi to obojętne.
- Czy jest ci obojętne? - zapytała Ola, jakby odgadując moje myśli.
- No - nie wysiliłam się - w sumie do biblioteki miałam iść...
- Po co?
- Kupić guziki do kurtki. Po co się chodzi do biblioteki? - poirytowałam się.
- Po Grey'a Ano! - zarechotała Ola.
- Porządne biblioteki takich książek nie mają, wiesz? Tak powiedziała bibliotekarka.
- Żartujesz, prawda? - zamrugała z niedowierzaniem.
- A skąd! Ostatnio jakaś kobiecina zapytała nieśmiało, półszeptem czy mają. Ewidentnie się wstydziła, że pyta...
- Też bym się wstydziła, że czytam!
- Ale ona się wstydziła już na etapie zamiaru, że tak powiem.
- No widzisz? Jeszcze nie czytała, a już się wstydzi! To potęga reklamy dopiero...
- Podobno kierownik zadecydował, cytuję "To jest porządna biblioteka i w naszej bibliotece takich książek nie będzie!"
- Chwalebnie. Znaczy, on przeczytał... że wie o czym decyduje? A ty po co tam poszłaś właściwie? Postanowiłaś się odchamić?
- Takie było założenie.
- Rozumiem, że wyszło jak zwykle... skoro jesteś z siebie zadowolona?
- Ty Olka nie budź demona, co?
- Wiedziałam! Na pewno wywołałaś jakiś skandalik! - zawołała, celując we mnie palcem wskazującym.
- Ja tylko zadałam pytanie...
- Kontynuuj...
- ...czy może mogliby pójść na kompromis i sprowadzić od razu tę część, w której Grey się żeni, ma dzieci i prawie po bożemu...
- ...żyje?
- ...robi to!
Zaczęłyśmy się śmiać. Jest z czego. Bo od kiedy o tym, co powinny czytać kobiety, decyduje łysiejący starszy pan, który przypuszczalnie już nie może... doczytać bez szkieł do końca? Nie to, żebyśmy tej miałkiej lektury broniły. Ale może była to jedyna w historii szansa na dobre wyniki w statystykach dla akcji "Cała Polska czyta"...
- Pogoda - mruknęłam, bo i mnie kolorowo nie było.
- Robimy coś?
- Tylko co?
Pomyślałam, że dawno już nie było mi tak obojętne, co będę robić. I że w zasadzie obojętne jest mi również, że jest mi to obojętne.
- Czy jest ci obojętne? - zapytała Ola, jakby odgadując moje myśli.
- No - nie wysiliłam się - w sumie do biblioteki miałam iść...
- Po co?
- Kupić guziki do kurtki. Po co się chodzi do biblioteki? - poirytowałam się.
- Po Grey'a Ano! - zarechotała Ola.
- Porządne biblioteki takich książek nie mają, wiesz? Tak powiedziała bibliotekarka.
- Żartujesz, prawda? - zamrugała z niedowierzaniem.
- A skąd! Ostatnio jakaś kobiecina zapytała nieśmiało, półszeptem czy mają. Ewidentnie się wstydziła, że pyta...
- Też bym się wstydziła, że czytam!
- Ale ona się wstydziła już na etapie zamiaru, że tak powiem.
- No widzisz? Jeszcze nie czytała, a już się wstydzi! To potęga reklamy dopiero...
- Podobno kierownik zadecydował, cytuję "To jest porządna biblioteka i w naszej bibliotece takich książek nie będzie!"
- Chwalebnie. Znaczy, on przeczytał... że wie o czym decyduje? A ty po co tam poszłaś właściwie? Postanowiłaś się odchamić?
- Takie było założenie.
- Rozumiem, że wyszło jak zwykle... skoro jesteś z siebie zadowolona?
- Ty Olka nie budź demona, co?
- Wiedziałam! Na pewno wywołałaś jakiś skandalik! - zawołała, celując we mnie palcem wskazującym.
- Ja tylko zadałam pytanie...
- Kontynuuj...
- ...czy może mogliby pójść na kompromis i sprowadzić od razu tę część, w której Grey się żeni, ma dzieci i prawie po bożemu...
- ...żyje?
- ...robi to!
Zaczęłyśmy się śmiać. Jest z czego. Bo od kiedy o tym, co powinny czytać kobiety, decyduje łysiejący starszy pan, który przypuszczalnie już nie może... doczytać bez szkieł do końca? Nie to, żebyśmy tej miałkiej lektury broniły. Ale może była to jedyna w historii szansa na dobre wyniki w statystykach dla akcji "Cała Polska czyta"...
piątek, 31 maja 2013
Pięknie!
- O mateczko... - jęknęła Ola w drzwiach i zastygła.
Szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie zdziwiło. Nie dalej jak dwie godziny temu zastygłam ja sama. Z tą różnicą, że mój jęk był mniej cenzuralny i wcale nie był jękiem.
- O mateczko... - jęknęła Ola ponownie, i usiadła.
Usiadłam i ja.
- Będziesz mi tak mateczkować, czy opowiesz jak było na tym grzesznym
wypadzie donikąd? - zapytałam, aby nieco odwrócić jej uwagę.
- O ma...
- ...teczko, tak! To już ustaliłyśmy! Spoliczkować cię czy sama się ogarniesz? - zaproponowałam uprzejmie.
- Ja sama. Nie bij. Tłumacz. Możesz możesz mi powiedzieć co to jest...
to... takie to? - wyciągnęła paluch w moim kierunku.
- Włosy.
- Ja widzę, że nie kapcie! A czyje one są? Te włosy?
- No moje przecie...
- Ha! Peruke kupiłaś?!
Zastrzeliła mnie. Permanentnie.
- Peruki były modne 30 lat temu. Czy ja wyglądam na Muppet Show?
- Szczerze? - zarechotała dziwacznie.
- Może lepiej nie?
- Szczerze, to jest ci w tych włoskach bardzo ładnie. Bzykałam się cały wyjazd,
więc pięknie jest!
- Rozumiem, że komplement w kierunku moich włosów zawdzięczam twojemu partnerowi? To nie wiem czy szczerze mówisz, czy na razie jesteś otępiała po doznaniach. I dalej ci wszystko pięknie!
- Dać ci numer? Otępiała, nie otępiała... oczy mam dalej dobre. A tobie niespodziewanie pasuje blond. Do oczu. I do mózgu. I do pięknie. A teraz siadaj
i słuchaj, bo nie po to leciałam przez pół miasta, żeby ci nie opowiedzieć jak było!
- Jak pięknie? - dokończyłam ze śmiechem.
Popatrzyłam na swoją przyjaciółkę pozostającą w - jak go nazywała Bridget Jones - stanie upojenia pobzykankowego i zrozumiałam, że wybaczy mi dzisiaj wszystko. Nawet to, że zostałam blondynką.
Więc... pięknie!
Szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie zdziwiło. Nie dalej jak dwie godziny temu zastygłam ja sama. Z tą różnicą, że mój jęk był mniej cenzuralny i wcale nie był jękiem.
- O mateczko... - jęknęła Ola ponownie, i usiadła.
Usiadłam i ja.
- Będziesz mi tak mateczkować, czy opowiesz jak było na tym grzesznym
wypadzie donikąd? - zapytałam, aby nieco odwrócić jej uwagę.
- O ma...
- ...teczko, tak! To już ustaliłyśmy! Spoliczkować cię czy sama się ogarniesz? - zaproponowałam uprzejmie.
- Ja sama. Nie bij. Tłumacz. Możesz możesz mi powiedzieć co to jest...
to... takie to? - wyciągnęła paluch w moim kierunku.
- Włosy.
- Ja widzę, że nie kapcie! A czyje one są? Te włosy?
- No moje przecie...
- Ha! Peruke kupiłaś?!
Zastrzeliła mnie. Permanentnie.
- Peruki były modne 30 lat temu. Czy ja wyglądam na Muppet Show?
- Szczerze? - zarechotała dziwacznie.
- Może lepiej nie?
- Szczerze, to jest ci w tych włoskach bardzo ładnie. Bzykałam się cały wyjazd,
więc pięknie jest!
- Rozumiem, że komplement w kierunku moich włosów zawdzięczam twojemu partnerowi? To nie wiem czy szczerze mówisz, czy na razie jesteś otępiała po doznaniach. I dalej ci wszystko pięknie!
- Dać ci numer? Otępiała, nie otępiała... oczy mam dalej dobre. A tobie niespodziewanie pasuje blond. Do oczu. I do mózgu. I do pięknie. A teraz siadaj
i słuchaj, bo nie po to leciałam przez pół miasta, żeby ci nie opowiedzieć jak było!
- Jak pięknie? - dokończyłam ze śmiechem.
Popatrzyłam na swoją przyjaciółkę pozostającą w - jak go nazywała Bridget Jones - stanie upojenia pobzykankowego i zrozumiałam, że wybaczy mi dzisiaj wszystko. Nawet to, że zostałam blondynką.
Więc... pięknie!
środa, 29 maja 2013
Dom jest tam, gdzie jest kot
- Czy ty możesz mnie ewentualnie wprowadzić w mroczny sekret tej przeprowadzki?!
Ola patrzyła jak się pakuję, nieomal zgrzytając zębami.
- Najpierw znikasz w jakiejś Anglii, integrować się z czarownicami z New Forrest, potem wpadasz do Polski, jak po ogień do jaskini, bo masz za chwilę wypaść, a teraz to właściwie co robisz?
- To było Romsey. New Forrest to do medytacji... - nie wiedziałam, co jej właściwie powiedzieć.
Że mnie ciągnie do przyrody? Że będę widziała las z okien? Że mi będą przychodzić zające i sarenki? Że już nie mogę żyć w głośnym mieście, bo dostaję od tego na głowę?
- Do domu wracam. Po prostu. - zakomunikowałam nurkując w szafie, żeby mnie czymś nie trafiła.
- A co to jest dom? - zabawnie przekrzywiła głowę.
Nie kupiła tego. Reszty też nie kupi. Usiadłam na podłodze i wpatrzyłam się w ciemne deski.
- Nie wiem - odpowiedziałam spokojnie - cholera, ja nic już nie wiem Ola...
- A to nie wiedzieć, to sobie możesz spokojnie i tutaj. Możemy nawet udawać, że pojechałaś. Będę wpadała ci karmić koty .
- Ale ja nie mam już kota... - szepnęłam i zrobiło mi się smutno.
- To tym bardziej.
Milczałyśmy. Nie wiem, na jaki temat milczała Ola. Ja milczałam o niczym.
- Dom jest tam, gdzie jest kot - powiedziała nagle.
Równie nagle poczułam się bezdomna. Zaczęłam się rozpakowywać.
Ola patrzyła jak się pakuję, nieomal zgrzytając zębami.
- Najpierw znikasz w jakiejś Anglii, integrować się z czarownicami z New Forrest, potem wpadasz do Polski, jak po ogień do jaskini, bo masz za chwilę wypaść, a teraz to właściwie co robisz?
- To było Romsey. New Forrest to do medytacji... - nie wiedziałam, co jej właściwie powiedzieć.
Że mnie ciągnie do przyrody? Że będę widziała las z okien? Że mi będą przychodzić zające i sarenki? Że już nie mogę żyć w głośnym mieście, bo dostaję od tego na głowę?
- Do domu wracam. Po prostu. - zakomunikowałam nurkując w szafie, żeby mnie czymś nie trafiła.
- A co to jest dom? - zabawnie przekrzywiła głowę.
Nie kupiła tego. Reszty też nie kupi. Usiadłam na podłodze i wpatrzyłam się w ciemne deski.
- Nie wiem - odpowiedziałam spokojnie - cholera, ja nic już nie wiem Ola...
- A to nie wiedzieć, to sobie możesz spokojnie i tutaj. Możemy nawet udawać, że pojechałaś. Będę wpadała ci karmić koty .
- Ale ja nie mam już kota... - szepnęłam i zrobiło mi się smutno.
- To tym bardziej.
Milczałyśmy. Nie wiem, na jaki temat milczała Ola. Ja milczałam o niczym.
- Dom jest tam, gdzie jest kot - powiedziała nagle.
Równie nagle poczułam się bezdomna. Zaczęłam się rozpakowywać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)